Cafe Mistrz i Małgorzata – wystrój, kultura i historia.

Piątek wieczór, płyniemy z szumem ożywionych głosów. Co jakiś czas przebija się do naszych uszu kultowa melodia: Piece of my heart, Enter Sandman. Smutny facet śpi na barze, nie upił nawet łyka z ostatniego piwa. Na palącej, młodzi ludzie dyskutują przy złączonych stołach. Podzielili się na grupy. Jedni mówią o historii, drudzy o miłości. Tylko jedna para zniknęła razem w toalecie. Chociaż do zamknięcia jeszcze tyle godzin, to nie minie dużo czasu, aż zostanie nas tu garstka. Roman obejmie stojący we wnęce kontrabas i coś zagra. Piosenka To już jest koniec dyskretnie wyprosi nas do wyjścia.

Wejście do Mistrza i Małgorzaty, 2012 rok. Źródło: Facebook. Strona Cafe Mistrz i Małgorzata.

Czytaj dalej „Cafe Mistrz i Małgorzata – wystrój, kultura i historia.”

Epidemia tyfusu plamistego w 1919 roku we Włocławku

Obelgi naszych babek były inne niż dzisiejsze. Moja babcia, gdy chciała kogoś srogo obrazić, przezywała go per tyfusie plamisty! Czemu nazwa właśnie tej choroby budziła tak wielką odrazę? Domyśliłem się, że babcia musiała znać chorobę z autopsji bądź też słyszeć o niej w najbliższym otoczeniu. Nie myliłem się. Włocławek kilkukrotnie nawiedzała epidemia tyfusu plamistego. W dokumentach natrafiłem kiedyś na wzmiankę o zarazie w 1919 roku, tuż przed narodzeniem babci. Jak szerokie kręgi zatoczyła wtedy choroba?

Oddział tyfusowy Szpitala Zakaźnego w Warszawie, 1920 r. Źródło: National Library of Medicine. Digital Collections.

Czytaj dalej „Epidemia tyfusu plamistego w 1919 roku we Włocławku”

Człowiek z portretu: Wiktor Słupski

Podążam za panią kustosz na najwyższe piętro gmachu głównego MZKiD przy ulicy Słowackiego. Otwiera przede mną stare, drewniane drzwi. Moim oczom ukazuje się obszerna sala. Dominują w niej barwy bordowych paneli na tle białych, gładkich ścian. Podłogę wyłożono jasnym drewnem. Przystaję w miejscu, moje oczy chłoną bogactwo wszystkich dzieł zgromadzonych w jednym miejscu. Są tu obrazy takich mistrzów jak Wyczółkowski, Malczewski, a nawet Witkiewicz. Pośród tych wszystkich arcydzieł, schował się za rogiem filaru, na prawo od wejścia, niewielki portret.

Autor nieznany, Portret Wiktora Słupskiego, ok. 1832 rok. Obraz ze zbiorów Muzeum Ziemi Kujawskiej i Dobrzyńskiej we Włocławku. Źródło: Katalog zbiorów on-line MZKiD.

Młody, przystojny mężczyzna stoi w dość wymuszonej, wyszukanej pozie na tle brązowej kotary. Po prawej stronie widzimy masywny regał, z niego jakby wyłażą ciężkie tomiszcza i sterty papierów. Pod spodem znajduje się pulpit, a na nim zapisany w połowie zeszyt i kałamarz z białymi, długimi piórami. Atrybuty te niechybnie wskazują na wykonany przez mężczyznę zawód – kancelista urzędu miejskiego. Na obrazie dominują barwy ciemne – czerń jego ubioru, kasztanowy brąz kotary i jakby mahoniowe drewno regału. Intensywna czerń jego gęstych włosów zdradza, że jest on w kwiecie wieku. Czarny frak wydłuża jego i tak szczupłą sylwetkę. Był elegantem, nie wahałbym się go nazwać dandysem. Nosił szalenie modny, delikatny hiszpański zarost z bokobrodami. Kołnierz nosił podniesiony, pod nim zawiązany miał czarny fular i muchę. Z kieszeni fraka wystaje mu elegancko zdobiona chusta. Rzucają się w oczy modne dodatki – pierścień z rubinem, dewizka, coś jakby medalion na piersi. W lewym ręku niedbale trzyma lufkę z cygarem. Mam wrażenie, jakby palił on te cygaro nie tyle dla smaku, co dla popisania się tą wielką, szalenie ozdobną lufką. O ścianę oparł laskę ze złoconą główką. Choć na tle innych, obraz ten jest niewielki, może nie najbardziej oryginalny, to przykuł moją uwagę. Może dlatego, że przedstawiony na nim mężczyzna był Włocławianinem? Oto patrzę w błękitne oczy komuś, kto chodził tymi samymi ulicami – na dwieście lat przede mną. Tak, jest też on członkiem mojego drzewa genealogicznego. Choć nie na tyle blisko ze mną spokrewniony, bym miał doszukiwać się w jego rysach własnej podobizny. Może więc dlatego, że w tej swojej ekstrawagancji – był tak autentyczny? Czuję, że dotykam bardzo blisko rzeczywistości pierwszej połowy XIX wieku. A może wręcz przeciwnie. Rzeczywistość, w jakiej go uwieczniono wydaje mi się tak nierealna. Mężczyzna ma w sobie coś romantycznego, może nawet wampirycznego. Wszak żył on czasach ballady i dramatu. Był rówieśnikiem Słowackiego. Tyle różnych skojarzeń, a podpis pod dziełem nie daje na nie prawie żadnych odpowiedzi. Zapragnąłem dowiedzieć się na jego temat czegoś więcej.

Dom rodzinny

Postać przedstawiona na obrazie nie jest anonimowa. Jak głosi opis obrazu w katalogu zbiorów on-line, jest to portret Wiktora Słupskiego herbu Jelita, kancelisty i członka kolegium Urzędu Miejskiego we Włocławku od 1832 r.

Urodził się 16 października 1809 roku we Włocławku. Tak naprawdę to miał na imię Wiktoryn. Takie imię nadano mu na chrzcie świętym, odbytym nazajutrz po narodzinach przez ks. Kajetana Nowickiego (ok. 1760-1827), proboszcza parafii św. Jana Chrzciciela we Włocławku. Skrócenie imienia do Wiktor nie jest błędem artysty ani muzealnika, który sporządził opis katalogowy. Już w dokumentach urzędników i oficjalistów z lat 30. XIX wieku opisywany jest jako Wiktor, nie Wiktoryn.

Był pierwszym dzieckiem Szymona Słupskiego (ok. 1775-1837) i Marianny Antoniny z Grzybowińskich (1781-1829). W bazie Geneteka Polskiego Towarzystwa Genealogicznego pojawia się indeks aktu ślubu jego rodziców z 1808 roku. Metryki tej nie ma w Aktach Stanu Cywilnego z Włocławka z lat 1808/09. Prawdopodobnie wzięli oni ślub na krótko przed tym, jak proboszcz fary zaczął pełnić funkcję urzędnika stanu cywilnego. Musi znajdować się on jeszcze w starszej księdze metrykalnej z czasu, gdy śluby były wyłącznie sakramentem religijnym. Jak widać, Słupscy byli stosunkowo późnym małżeństwem. Póki co nie przeprowadziłem szczegółowych badań tej gałęzi rodziny. Nie dysponuję informacją, czy dla Szymona było to pierwsze małżeństwo. Musiał być natomiast pierwszym mężem dla Marianny. Jak wynika chociażby z bazy osób pochowanych na włocławskich cmentarzach, rodzina Słupskich żyje we Włocławku do dziś. Nie wiem natomiast, czy są oni potomkami Szymona Słupskiego. Zobowiązuję się tę informację uzupełnić, gdy przeprowadzę należytą kwerendę. Młodszym rodzeństwem Wiktoryna byli Wojciech (1811-1811); Joanna, późniejsza Jankowska (1812-1846); Jan Atom (1814-?) oraz Zofia Petronella, późniejsza Jankowska (1817-?). Zbieżność nazwisk Joanny i Zofii nie jest przypadkowa. W osiem lat po śmierci Joanny, bednarz Jan Jankowski (1792-1866) poślubił jej rodzoną siostrę. Myślę, że w tamtych czasach nie było to takie niezwykłe. Zofia do tego czasu pozostała panną, jednakże już wcześniej miała z Janem przynajmniej jedno nieślubne dziecko, urodzone w 1849 roku.

Pierwsza strona metryki chrztu Wiktoryna Słupskiego. Adres źródłowy podany na dole strony.

Szymon Słupski trudnił się małym handlem. Jedna z metryk nazywa go wyrobnikiem. W moim odczuciu oznacza to, że handlował tym, co sam wytwarzał. Środowisko handlarzy – to właśnie w nim wychowywał się mały Wiktor. Świadczy o tym fakt, że jako świadka na jego chrzcie świętym, Szymon Słupski poprosił Jerzego Gościewicza (ok. 1776-1812) – innego małego handlarza z Włocławka. Metryka zgonu Gościewicza precyzuje, że był on ściślej cybularzem, czyli (wg słownika PWN) rolnikiem uprawiającym cebulę na skalę przemysłową. Słupski mieszkał jako komornik w domu o numerze hipotecznym 82 we Włocławku. Komornik, to jest ktoś, kto nie posiada własnego domu, lecz wynajmuje pokój u kogoś, czyli płaci tak zwane komorne. Stąd nasuwa się wniosek, że nie był on człowiekiem zamożnym. Nie podejmuję się próby ustalenia jaki adres kryje się pod tym numerem. Od najbliższego tej dacie źródła, to jest Rozporządzenia Komisji Dobrego Porządku, dzieli go ponad dwadzieścia lat. Miało to miejsce w okresie dość dynamicznych przeobrażeń przestrzeni miejskiej, będących pokłosiem reform tejże komisji, a także nowego sposobu zarządzania miastem przez włodarzy pruskich. Poza tym numery hipoteczne domów, zdaje się, że wymagane do wpisywania w metrykach przez Kodeks Napoleona, były podawane dosyć niechlujne. Nie raz jedna i ta sama osoba ma wpisany w metrykach z każdego kolejnego roku inny adres zamieszkania. W efekcie ten składnik metryk włocławskich z okresu Księstwa Warszawskiego uznaję za mało rzetelny. Choć akurat ten problem nie tyczy się rodziny Słupskich, w którego przypadku konsekwentnie w kolejnych metrykach podawany jest za adres zamieszkania dom o numerze hipotecznym 82. Wyjątkiem jest akt chrztu najmłodszego dziecka, Zofii, w którym jako miejsce urodzenia podano dom nr 62. Gdyby przyjąć podany adres, tj. dom nr 82 za prawdziwy i uznać, że odpowiada on zapisom Rozporządzenia Komisji Dobrego Porządku, to okazałoby się, że Słupscy mieszkali przy ulicy Szerokiej. I co ciekawe, wcale nie chodzi tu o ulicę 3 Maja. Ta była nazywana Szeroką dopiero w początkach XX wieku. Dawniej te miano nosiła dzisiejsza ulica Maślana. Wynika to wprost z mapy załączonej do Rozporządzenia Komisji, a także z zawartej w niej tabeli placów miasta, gdzie pod ulicą Szeroką zapisano m. in. Kościół parafialny.

Dziadkiem Wiktora od strony matki był Józef Grzybowiński (1745-1819), opisany niegdyś przeze mnie jako cechmistrz Cechu Krawców i Kuśnierzy oraz członek pierwszego składu Koła Gminnego we Włocławku – nowego organu samorządowego, powołanego Rozporządzeniem Komisji Dobrego Porządku z 1787 roku. Ten właśnie jest przodkiem wspólnym mu ze mną. Miał też Wiktor Słupski korzenie olęderskie – ojcem Katarzyny Brygidy Grzybowińskiej (1752-1823) był Jan Kreczmer (1728-1798), stolarz i właściciel nieruchomości, przybyły do Włocławka w połowie XVIII wieku jako osadnik niemiecki bądź holenderski. Jak już wspominałem w I części artykułu o Mieszczanach włocławskich okresu staropolskiego, na początku wieku XVIII tak zwani olędrzy zasiedlali chętnie tereny opuszczone przez Polaków na skutek wojny i zarazy.

Przodkowie. Słupscy herbu Jelita

Jak wiemy z podpisu pod portretem Wiktora, Słupscy pieczętowali się herbem Jelita. Z internetu zebrałem kilka informacji, w celu zbudowania ogólnego poglądu kim byli i jakie znaczenie mieli jego przodkowie.

Herb Jelita, tu jako detal w elewacji Zamku w Łańcucie. Źródło: Andrzej Otrębski, WikiMedia Commons, 19.08.2011 r.

Wielki genealog polski Kacper Niesiecki w swoim dziele pt. Korona polska przy złotej wolności…, znanym też jako Herbarz Polski, wymienia cztery rodziny szlacheckie o tym nazwisku. Pieczętują się one herbami: Jelita, Leszczyc, Lis i Topór. O Słupskich herbu Jelita pisze zdecydowanie najmniej. Mówi o Barbarze z województwa sandomierskiego, która poszła za Jana Wilkosztowskim oraz o Jakubie, który wziął udział w szturmie pod Pleszkowem w 1582 roku. Chodzi tu o nic innego jak o oblężenie Pskowa w trakcie wojny polsko-rosyjskiej o Inflanty. Pisze Franciszek Bohomolec w Życiu Jana Zamojskiego, że celem tej wyprawy był Psków, albo Pleszków (…).

Tomasz Święcki w Historycznych pamiątkach znamienitych rodzin i osób dawnej Polski uzupełnia indeks Niesieckiego o informację, że członek rodu Słupskich h. Jelita, zwany Badurą, był podawany jako kandydat do tronu w 1575 roku. Mowa tu o sędzim bydgoskim Wawrzyńcu Słupskim, który istotnie pretendował do tronu Rzeczpospolitej Obojga Narodów, ale w roku 1573. Tego Wawrzyńca Niesiecki wyprowadza jednakże od Słupskich herbu Topór. By dociec do tego kto z nich miał rację, trzeba by sprawdzić źródło cytowane przez T. Święckiego.

Juliusz Kossak, Bitwa pod Pskowem, fot. Muzeum Narodowe w Warszawie. To właśnie w tej bitwie zdobył szlachectwo Jakub Słupski, przodek kancelisty z Włocławka. Źródło: histmag.org.

Starsze źródło jakim są Herby Rycerstwa Polskiego (1584) Bartosza Paprockiego wymienia jedynie Słupskich herbu Topór i Leszczyc. Było to raptem dwa lata po oblężeniu Pskowa, w którym zasłużył się Jakub. Może to właśnie ten był protoplastą rodu. Dla porównania, najwcześniejsze wzmianki o Słupskich h. Lis pochodzą dopiero z początku XVII wieku.

Najszerszą informację na temat pochodzenia rodziny Słupskich prezentują Materiały do Polskiego Słownika Biograficznego. Wywodzą oni ród od niejakiego Floriana z Mokrska, XIV-wiecznego ziemianina z województwa sandomierskiego. Wśród jego licznych dóbr było m.in. miasto Pacanów, od którego wzięła nazwisko XV-wieczna rodzina kasztelanów Pacanowskich. Tak, to ten sam Pacanów od Koziołka Matołka. Jedna z gałęzi Pacanowskich dziedziczyła dobra Floriana w Słupi, w dzisiejszej gminie Pacanów. Wiadomo, że jeszcze w 1549 roku dziedzicem Słupi był niejaki Krzysztof Pacanowski. Ta zaś miejscowość dała nazwisko młodszej gałęzi rodu, jaką są Słupscy. Potwierdza to przypuszczenie, że żyjący w II poł. XVI wieku Jakub Słupski był protoplastą owego rodu. Co za tym idzie musiał być też bezpośrednim przodkiem Wiktora z Włocławka. Wyklucza to natomiast z rodu Wawrzyńca, kandydata do tronu z 1573 roku. Nie był on związany z ziemią pacanowską, gniazdem rodu Słupskich herbu Jelita. Materiały dodają, że członkowie rodziny zostali wylegitymowani jako szlachta w latach 1836-62. Brakuje na liście członków włocławskiej gałęzi rodu. Mogli nie dokonać legitymacji. Może to jednak też oznaczać, że gałąź Szymona już wtedy wygasła. Wspomniany Jan Atom mógł umrzeć bezpotomnie lub nawet w dzieciństwie, a jego metryka zgonu może znajdować się tam, gdzie jest akt chrztu Zofii Jankowskiej. Co za tym idzie, dzisiejsi Słupscy mieszkający we Włocławku nie byliby potomkami Szymona.

Pacanów, gniazdo rodu Pacanowskich. Widok współczesny. Źródło: Centrum Bajki w Pacanowie.

Wiktor, tak jak każdy członek rodziny szlacheckiej, musiał być mniej lub bardziej świadomy pozycji i dokonań swoich przodków. Jego przodkowie byli kasztelanami, posiadali wsie i miasta, zasłużyli się w bitwach. Dowodzi tego fakt, że wiadomość o jego szlachectwie przetrwała do naszych czasów. Zapewne nakazał umieścić tę informację w podpisie swojego portretu. Nie wiemy ile to dla niego znaczyło. Jego portret ukazuje nam postać wyniosłą. Czy był w tym bliższy pogardzie, jaką żywił Borowiecki dla resztek szlacheckich, czy może właśnie przesadnej dumie i napuszenia Kazimierza Starskiego? Skoro jednak sam przedstawił się jako Słupski herbu Jelita, to bardziej prawdopodobne wydaje się to drugie.

Wykształcenie. Udział w powstaniu listopadowym

Rozpoczynając pracę kancelisty w 1832 roku, Wiktor Słupski był nie tylko najmłodszym z zatrudnionych tu urzędników, ale także jednym z najlepiej wykształconych. Większość ówczesnych urzędników posiadała tylko wykształcenie domowe, i to niepełne. On kształcił się w szkołach, a swoje wykształcenie uzupełnił kursami kierunkowymi. Posługiwał się językiem uczonych – łaciną. Znał też język niemiecki, niezwykle przydatny np. w kontaktach z zamożną mniejszością ewangelicką. Na te swoje umiejętności nie posiadał jednak certyfikatu, gdyż nie odbył żadnego egzaminu. Pracę w urzędzie municypalnym poprzedziła roczna praktyka zawodowa. Przypuszczalnie więc kształcił się do 22. roku życia. Myślę, że Słupski zwiastował nowy, bardziej wyspecjalizowany typ urzędnika, podczas gdy jego koledzy – w większości urodzeni jeszcze w XVIII wieku – traktowali tę pracę jako rzemiosło praktyczne.

Młody Wiktoryn wzrastał w doskonałych warunkach dla swojego rozwoju osobistego, tak ważnego dla pracy jaką wykonywał. Historia jednak upomniała się i o niego. Jak czytamy w jego aktach osobowych, przez cztery miesiące w 1831 roku służył w wojsku rewolucyjnym. Używając dzisiejszej nomenklatury – walczył w powstaniu listopadowym. Musiały to być pierwsze miesiące tego pamiętnego roku. Nie tylko dlatego, że później powstanie wygasało, ale też dlatego, że musiał mieć czas na odbycie rocznej praktyki zawodowej przed czerwcem 1832 roku.

Robert Wilhelm Ekman, Bitwa pod Tykocinem, XIX wiek. Doświadczenie walki powstańczej było także udziałem Wiktora Słupskiego. Źródło: WikiMedia Commons.
Wzmianka o służbie Słupskiego w wojsku rewolucyjnym w 1831 roku. Zdjęcie aut. własnego.

Za jego powstańczą przeszłość nie spotkały go żadne konsekwencje. Nie był on jedynym urzędnikiem, który walczył w szeregach powstańczych. Jednym z nich okazał się Teodor Glotz, opisany przeze mnie obalony prezydent. Ten został skazany za udział w powstaniu dopiero w 1834 roku, a wyrok wyegzekwowano jeszcze później, bo aż w 1840 roku. Wcześniej przez kilka lat pełnił funkcje urzędowe. Glotz szybko użył swoich wpływów, by uniknąć kary i powrócić na utracone stanowisko. Nie mniej jego przypadek, w porównaniu do historii Słupskiego dowodzi, że w pierwszych latach po upadku powstania władze carskie zastosowały amnestię wobec biorących w nim udział urzędników – przynajmniej w naszym regionie administracyjnym. Być może car chciał zachęcić poddanych do lojalności, okazując swoją łaskę. A może po prostu nie mieli ich kim zastąpić.

Patrząc na tego młodzieńca w fantazyjnej pozie, widzimy powstańca, żołnierza. Mogłoby się wydawać, że tak wielkie skupienie na swoim wyglądzie świadczy o niedojrzałości. Tymczasem był to człowiek, który mimo młodego wieku, bardzo wiele przeszedł, widział i rozumiał. Czy siedząc przy pulpicie w tej przygnębiającej, ciemnej sali, wyglądał czasami na słoneczny świat za oknem, i wspominał – tragiczne, acz pełne chwały dni powstania? Czy porównywał się do przodka oblegającego przez pięć miesięcy Psków?

Tradycje wojskowe w rodzinie Słupskich kontynuował Euzebiusz Hieronim Jankowski (1840-1920), uczestnik powstania styczniowego, zesłany na Sybir w 1865 roku.

Pierwsze doświadczenia zawodowe

Po odejściu z szeregu wojsk rewolucyjnych, Wiktor Słupski powrócił do rodzinnego miasta. Postanowił zająć się wtedy karierą. Co ciekawe, przypadło to w czasie, gdy siedziba władz administracyjnych, pod które podlegał Włocławek, znajdowała się w Brześciu Kujawskim. Małe miasteczko wciąż było siedzibą powiatu, a żeby było mało, to w 1830 roku przeniesiono tu także Komisję Obwodu Kujawskiego, czyli ośrodek administracji wyższego rzędu. Oczywiście to Brześć był tradycyjnie siedzibą administracji naszego regionu, podczas gdy Włocławek był aż do 1793 roku miastem biskupim. Nie mniej znaleźliśmy się wtedy w tej samej, paradoksalnej sytuacji co później Łodzianie, którzy aż do początku XX wieku swoje sprawy urzędowe załatwiali w kilkanaście razy mniejszym Piotrkowie Trybunalskim. Dopiero w 1836 roku podjęto reformę, po której zarówno komisję obwodu jak i władze powiatu przeniesiono do Włocławka. Powstał wtedy powiat kujawski, od 1867 roku nazwany powiatem włocławskim.

Słupski wyjechał za pracą do Brześcia, gdzie przyjęto go na aplikację w biurze Regenta Powiatu Brzeskiego. Nie znajduję informacji gdzie owe biuro miało swoją siedzibę. Być może było to w tym pięknym, klasycystycznym ratuszu, wtedy właśnie zbudowanym (wzniesiono go w 1824 r. wg projektu Henryka Marconiego). Aplikant, czyli oczywiście praktykant. Tak jak i dzisiaj absolwenci kierunków prawniczych muszą złożyć aplikację. Regent nie oznacza wcale, że władze powiatu były nieobsadzone. Jednym ze znaczeń słowa regent było (wg słownika PWN): urzędnik opiekujący się kancelarią i archiwum sądowym. Odpowiadało to temu, co miał później robić Słupski w urzędzie municypalnym we Włocławku. Kim był właściwie kancelista (wg ówczesnej pisowni: kancellista)? Według tego samego słownika PWN był to po prostu urzędnik kancelarii. Dr Tomasz Osiński z Oddziału Instytutu Pamięci Narodowej zaproponował klasyfikację urzędów, w myśl której kancelista jest urzędnikiem V szczebla – pełni stanowisko wykonawcze niższego rzędu. Nasz dandys był jednak wtedy dopiero aplikantem, co wg tej samej klasyfikacji sytuuje go w grupie VI.

Ratusz w Brześciu Kujawskim, widok współczesny. Prawdopodobnie pierwsze miejsce pracy Wiktora Słupskiego. Źródło: HWSnajper, WikiMedia Commons, 17.08.2012 r.

Po ukończeniu aplikacji w Biurze Regenta Powiatu Brzeskiego, Słupski rozpoczął pracę w Urzędzie Municypalnym Miasta Włocławka jako dietariusz. Był to dla niego krok w stronę stabilizacji, gdyż zyskał pracę w miejscu swojego zamieszkania. Przyszło pracować mu w owym klasycystycznym ratuszu na Starym Rynku, który dziś jest upamiętniony w płycie chodnika. Choć obecnie niektórym z nas go brakuje, to budynek wcale nie spełnił stawianych wobec niego oczekiwań. Zaledwie w kilkanaście lat po wybudowaniu wymagał remontu. W czasie, gdy pracował tu nasz bohater, część gmachu była już wyłączona z eksploatacji. Wciąż jednak funkcjonowała kancelaria na parterze, czyli miejsce pracy Słupskiego. Prawdopodobnie jest to te samo miejsce, które uwieczniono jako tło jego portretu z Muzeum Ziemi Kujawskiej i Dobrzyńskiej. Może dlatego wydaje mi się ono takie krzywe. Młodego człowieka pewnie rozpraszało skrzypienie drewnianych schodów, walenie się cegieł. Ostatecznie ratusz rozebrano w 1872 roku.

Makieta ratusza na Starym Rynku we Włocławku eksponowana w Muzeum Ziemi Kujawskiej i Dobrzyńskiej. Kancelaria, w której pracował Słupski, znajdowała się na parterze. W zbiorach muzeum do dziś znajdują się relikty jego wyposażenia. Źródło: rfeter, pomniki.wloclawek.pl .

Słownik PWN, powołując się na Słownik Języka Polskiego pod redakcją W. Doroszewskiego podaje, że dietariusz jest to urzędnik nie będący na etacie, pobierający wynagrodzenie dzienne, diety. Tomasz Osiński sytuuje dietariusza na tym samym szczeblu kariery co aplikanta. Słupski pracował zatem dorywczo, ale na miejscu. Jeśli pokaże się z dobrej strony, to może liczyć na to, że wkrótce zostanie dostrzeżony i zaproponuje mu się zatrudnienie na stałe. Taka okazja nadarzyła się szybciej niż by się mógł tego spodziewać. Stało się to jednak nie za sprawą jego błyskotliwości, lecz dzięki opieszałości kogoś innego.

Nowodworski, Kaczorowski i Girand – protektorzy Wiktora Słupskiego

Wiktor Słupski został polecony na stanowisko kancelisty magistratu miasta Włocławka 5 czerwca 1832 roku. Tego dnia wystosowano w sprawie jego awansu dwa listy. W pierwszym z nich za jego kandydaturą wstawił się Franciszek Nowodworski (1797-1880), ówczesny prezydent miasta. Nowodworski jest postacią zasłużoną dla Włocławka, o czym świadczy m. in. fakt, że posiada własną tablicę pamiątkową w kruchcie Kościoła św. Jana Chrzciciela, zdobioną zresztą piękną płaskorzeźbą z jego popiersiem. Dowiadujemy się z niej, że prócz kariery urzędowej, był przez 40 lat nauczycielem. Zapewne był też blisko związany z lokalną parafią, skoro tablica mówi o jego życiu cnotliwym i śmierci w Bogu. Z drugiej strony jest jednym z bardziej niedocenionych Włocławian. Nie doczekał się dotąd biogramu we Włocławskim Słowniku Biograficznym, niewiele pisze się na jego temat w internecie. Odsłonięcie nam życiorysu i dokonań Franciszka Nowodworskiego jest więc wciąż niespełnionym zadaniem włocławskiej kadry historyków.

Już po opublikowaniu tego wpisu, poszerzyłem nieco artykuł nt. Franciszka Nowodworskiego na Wikipedii. Wśród licznych niespodzianek okazało się, że jego syn Michał (1831-1896) był księdzem, późniejszym biskupem płockim. Teraz już rozumiem czym prezydent sobie zasłużył na tablicę w kruchcie Kościoła (uzupełnienie z dn. 10.06.2021 r.).

Tablica pamiątkowa z popiersiem Franciszka Nowodworskiego w kruchcie Kościoła św. Jana Chrzciciela we Włocławku. Źródło: pomniki.wloclawek.pl (adres podany w źródłach).

Nowodworski, choć był prezydentem, nie decydował o tym, kto będzie pracował w podległym mu magistracie. Swoje podanie kierował do Komisarza Obwodu Kujawskiego, którym to był wówczas Karol Wilhelm Grutzmacher.

Drugi list polecający sygnowali kasjer miejski Antoni Kaczorowski (1796-1872) oraz radny honorowy Adam Girand (1796-1867). Wykorzystajmy tę okazję, by zapoznać się bliżej z tymi dwiema postaciami. Nie tylko pomogli oni zdobyć posadę Wiktorowi Słupskiemu, ale przez pewien czas byli też jego kolegami z pracy. Tym bardziej warto się nad nimi pochylić, że o jednym z nich nic do tej pory nie napisano.

List polecający dla W. Słupskiego podpisany przez A. Kaczorowskiego i A. Giranda, 5 czerwca 1832 r. Zdjęcie aut. własnego.

Kasjer miejski jest to ten sam Kaczorowski, który w 1842 roku został mianowany burmistrzem Przedcza. Funkcję kasjera miejskiego we Włocławku pełnił pomiędzy 1830 a 1837 rokiem. Obowiązkiem kasjera było dopilnować, by dochody wpływały do kasy miejskiej w sposób płynny, a miasto płaciło swoje zobowiązania w terminie. Zbierał on od mieszkańców należne daniny i podatki. Księgował przychody i rozchody z kasy miejskiej. Prowadził też szereg innych ewidencji. Pilnował stanu kasy i na jego podstawie przygotowywał projekt budżetu miasta. Trzymał pieczę nad tym, by fundusze były wydawane zgodnie z ich przeznaczeniem w budżecie. Wypłacał pensje urzędnikom, włącznie z burmistrzem (prezydentem). Był odpowiedzialny za fizyczne zabezpieczenie kasy miejskiej. Ponadto pełnił funkcję doradczą przy prezydencie i zastępował go w czasie jego nieobecności.

Adam Girand nie był zawodowo związany z polityką. Na co dzień trudnił się jako farbiarz, czyli rzemieślnik trudniący się farbowaniem tkanin. W starszych metrykach bywa określany staropolskim słowem farbierz. Był też właścicielem domu murowanego we Włocławku o numerze hipotecznym 107 (później 113). W połowie XIX wieku sytuowało go to wśród zdecydowanie zamożniejszych obywateli miasta. Reprezentował mniejszość niemiecką. Pochodził z miejscowości o nazwie Schmulkehlen. Prawdopodobnie chodzi tu o dawną osadę w Prusach Wschodnich, czyli dzisiejszym obwodzie kaliningradzkim Rosji. W dokumentach znajdują się różne warianty pisowni tej miejscowości. Choć co prawda był radnym, nazwijmy to, polskim, to nigdy nie uległ polonizacji. Wyznawał wiarę ewangelicką. Pojął za żonę Niemkę, a jego dzieci miały germańskie imiona, jak Berta czy Wilhelmina (Mina) Louisa. Obracał się w kręgu rodzin niemieckich, o czym świadczy fakt, że np. wspomniana Mina Louisa (1832-?) wyszła za mąż za Teodora Edwarda Hertza (1822-1884). Ten był zresztą znanym kompozytorem, przynajmniej na tyle, że posiada swój biogram na Wikipedii. Nazwisko Adama bywa spotykane w formie: Gierand. Żona Teodora Hertza jest opisana na Wikipedii jako Wilhelmina Gieraud. W mojej opinii jedyną poprawną formą tego nazwiska jest Girand – tak jak jest ono zapisane chociażby w dokumentach służbowych nt. pełnienia przez Adama funkcji radnego.

Były radny honorowy jest pochowany w sektorze niemieckim Cmentarza Komunalnego we Włocławku (grób 1/1/85). W bazie danych Grobonet podano złą datę jego zgonu – 1887 rok. Stało się to na skutek błędnego odczytania daty wyrytej na nagrobku. Sam wytężałem nad tą tablicą wzrok i jestem pewien, że wyryto w niej prawidłową datę. Pracownik administracji mylnie zasugerował się tym, że cmentarz powstał dopiero w 1881 roku. Tymczasem szczątki Adama Giranda zostały przeniesione tu jeszcze ze starego cmentarza przy Zielonym Rynku. Datę dzienną zgonu podano już zgodnie z tą zapisaną w metryce – 21 października. Nie wiem, czy wraz ze szczątkami przeniesiono też tu oryginalną płytę, czy też wystawiono z tej okazji nową. Nie mniej jak na co najmniej sto trzydzieści lat, kamienny nagrobek jest w całkiem przyzwoitym stanie. Gdyby ją nieco oczyścić, to bez problemu można by jeszcze rozszyfrować stare, niemieckie inskrypcje.

Grób Adama Giranda w sektorze niemieckim Cmentarza Komunalnego we Włocławku. Zdjęcie aut. własnego.
Rok śmierci na nagrobku Adama Giranda we Włocławku. Zdjęcie aut. własnego.

Nie dysponuję wiedzą na temat tego jakie były obowiązki radnego honorowego, ani czy w ogóle były one określone. Tytuł wskazuje, że była to funkcja raczej reprezentacyjna niż praktyczna. Z drugiej strony, w 1915 roku w Lublinie, pod nieobecność władz miasta, radny honorowy Edward Kołaczkowski pełnił funkcję prezydenta. Na pewno radny honorowy mógł poprzeć swoim autorytetem czyjąś kandydaturę na urząd, co widać na przykładzie Wiktora Słupskiego. Był wybierany przez mieszkańców miasta, jednakże w tym czasie do głosowania byli uprawnieni jedynie zamożniejsi obywatele. Stosowne listy osób uprawnionych do głosowania zamieszczone są w tej samej jednostce archiwalnej, na podstawie której piszę niniejszy artykuł. Wiemy stąd, że Adam Girand cieszył się autorytetem wśród mieszkańców miasta. Jego niemiecka tożsamość mogła być bardziej atutem niż zawadą. Być może sympatii przydał mu też fakt, że wychowywał niepełnosprawnego syna Roberta (1823-1863).

Jan Gaspar Chęciński – problem prezydenta Nowodworskiego

Jak się okazuje z listów, Wiktora Słupskiego nie zatrudniono ze względu na jego zalety, lecz z konieczności. Oto prezydent został postawiony przed faktem dokonanym – dotychczasowy kancelista po prostu przestał przychodzić do pracy! 11 czerwca prezydent Nowodworski i kasjer Kaczorowski wystosowali trzeci list, w którym złożyli obszerne wyjaśnienia na temat ekscesów pracownika magistratu. Odkrywa on przed nami tragikomedię, która przez kilka miesięcy rozgrywała się we włocławskim ratuszu.

Początek wyjaśnienia F. Nowodworskiego i A. Kaczorowskiego ws. J. G. Chęcińskiego, 11 czerwca 1832 roku. Zdjęcie aut. własnego.

Słupski zastąpił na stanowisku kancelisty niejakiego Jana Gaspra (współcześnie: Kacpra) Chęcińskiego (1801-1840), rodem z Zagórowa. Częściej posługiwał się drugim imieniem. Jak dowiadujemy się ze wspomnianych listów, z początku był on pracownikiem wcale niezgorszym. Dopiero później coś zaczęło się psuć. Chęciński stawał się coraz bardziej opieszały. Prowadzone przez niego sprawy odkładały się w czasie. Niekiedy w ogóle nie doczekiwały się załatwienia. Nie pomagały żadne kary, nagany ani nawet groźba dymisji. Prezydent Nowodworski pytał co się dzieje. Zwołał nawet naradę kolegium, by ów obibok miał szansę się wiarygodnie wytłumaczyć. Tłumaczenie było, można rzec, klasyczne – zakochany. Jaśnie Wielmożnego Pana miała rozpraszać myśl o planowanym ślubie. W istocie, 28 lutego 1832 roku ożenił się z 19-letnią Anną Dunayską. Jak zeznają sygnatariusze listu, po ślubie było jednak już tylko gorzej. O ile wcześniej Chęciński był po prostu opieszały, to po ślubie w ogóle przestał przychodzić do pracy! Przez kolejne trzy miesiące nie spędził w ratuszu literalnie ani jednej godziny! Niefrasobliwy kancelista miał wtedy ważniejsze sprawy na głowie niż jakiś tam urząd. Po ślubie zakupił zakupił ziemię na Rumunku Syberia, gdzie zaczął prowadzić gospodarstwo. Syberia to rzecz jasna podwłocławski folwark w okolicy dzisiejszej ulicy Polnej, znany później pod zdrobniałą nazwą Syberyjka. Chęciński próbował jeszcze jakoś się niemrawo tłumaczyć, że ta praca na roli go tak pochłonęła, a gospodarstwo ma tak daleko od miasta. Ostatecznie pogrążył go sam Kaczorowski, który świadkował mu na tym nieszczęsnym ślubie. Zeznał on, że przecież od tamtej pory on i inni widywali Chęcińskiego nie raz, jak przechadzał się po mieście! W tej sytuacji Nowodworski postawił przed nim ultimatum – albo przez trzy miesiące odrobi zaległą pracę codziennie, albo poda się do dymisji. Chęciński wybrał to drugie. 31 maja 1832 roku złożył ustnie wypowiedzenie.

Folwark Syberyjka na planie miasta z 1922 roku. To tu znajdowało się ukochane gospodarstwo Gaspra Chęcińskiego. Źródło: Stare Plany Miast, nakładka na Mapy Google (adres w źródłach).

Następnego dnia miał dostarczyć wypowiedzenie na piśmie, czego jednak nie uczynił. Zamiast tego zabarykadował się wraz z żoną na tej swojej sielance w Syberii. Dla prezydenta było to o tyle kłopotliwe, że bez wypowiedzenia na piśmie nie mógł on przedstawić go do dymisji przed komisarzem Grutzmacherem. Myślę, że dla Nowodworskiego była to przysłowiowa kropla, która przelała czarę goryczy. Ów pobożny, dystyngowany człowiek, tak zasłużony dla włocławskiej oświaty, dał się ponieść emocjom. W swoim podaniu z dnia 5 czerwca przedstawia Chęcińskiego w jak najgorszym świetle. Nie tylko wypomina mu jego opieszałość, ale wręcz nazywa go indywiduum. Choć trzeba przy tym zaznaczyć, że w I połowie XIX wieku wyraz ten nie miał aż tak negatywnego znaczenia jak dzisiaj, co chyba zmieniło się dopiero za sprawą Włatców Móch. Mimo to, komisarz Grutzmacher (albo raczej ktoś w jego imieniu) musiał poprosić go o złożenie dodatkowych wyjaśnień. Stąd ów drugi, czterostronicowy list z dnia 11 czerwca.

Dywersja Gaspra Chęcińskiego stała się głównym argumentem za przyjęciem do pracy Wiktora Słupskiego. W końcu i tak trzeba zatrudnić jakiegoś kancelistę, co by prezydent (…) przy tak wielkim natłoku pracy nerwowy nie był. Dopiero w drugiej kolejności wymienia się domniemane zalety młodzieńca jako potencjalnego pracownika. W obu listach padają przy tym wyrażenia dość utarte i ogólnikowe, jak np. te o jego nienagannej konduicie połączonej z dobremi obyczajami. O ile dzisiaj każdy może o sobie powiedzieć, że posiada kwalifikowaną zdolność, to w tamtym czasie miało to pewne znaczenie. Kluczowym okazało się jego dotychczasowe doświadczenie jako dietariusza na tym samym stanowisku. O dobrze wykonywanej przez niego pracy zaświadczyli Kaczorowski i Girand.

Słupski zaczął pełnić obowiązki kancelisty urzędu municypalnego we Włocławku już 5 czerwca 1832 roku. Na oficjalną decyzję w swojej sprawie musiał poczekać aż do 28 września. Wtedy to sekretarz obwodu Ciechalski, w imieniu komisarza Grutzmachera (jednak z jego asygnatą) nadał mu oficjalną nominację na te stanowisko, jednocześnie dymisjonując Gaspra Chęcińskiego. Prezydent Nowodworski przekazał oficjalne powiadomienie o nominacji listem z 4 października. Nie omieszkał przy tym go skomplementować, pisząc, że ze swej strony zapewnia mu [ta nominacja] zasłużone zadowolenie.

Nominacja dla W. Słupskiego wraz z dymisją J. G. Chęcińskiego, 28 września 1832 roku. Zdjęcie aut. własnego.
Informacja prezydenta Franciszka Nowodworskiego z 4 października 1832 r. o nominacji dla Wiktora Słupskiego oraz dymisji dla Jana Gaspra Chęcińskiego. Zdjęcie aut. własnego.

A co się stało z samym Chęcińskim? Jaśnie Pan zmarł w wieku 39 lat na terenie swojego gospodarstwa w Rumunku Syberia, które tak ukochał. W kontekście tego wszystkiego, co o nim do tej pory usłyszeliśmy, śmierć w tak młodym wieku przywodzi na myśl dziesiątki domysłów. Nie będę jednak im folgował. Jak dowiadujemy się z metryki zgonu, pozostawił po sobie jedną żyjącą córkę, Wandę Antoninę. W 1854 roku wyszła za mąż za Jana Dionizego Wejcherta, potomka rodu Puchalskich. Powiecie o Chęcińskim, że był z niego leń i obibok. Ja powiem, że lepiej poznać kogoś jako nygusa, niż nie znać go wcale. Może i nie dało się go przedstawić w lepszym świetle, ale za to teraz jest on dla nas postacią jak najbardziej żywą w naszych wyobrażeniach.

Znalezione przeze mnie dokumenty potwierdziły to, co o Słupskim wiemy z podpisu pod obrazem w Galerii Portretu Polskiego. Od 1832 roku był kancelistą Urzędu Miejskiego we Włocławku. Niestety, jak się okazuje – był nim tylko do roku kolejnego.

Człowiek umierający

Pod datą 7 czerwca 1833 roku w urzędzie miejskim we Włocławku złożono zawiadomienie, że Wiktor Słupski, Kancelista przy Urzędzie tutejszym umieszczony, w dniu 5tym m. i b. r. po długiej chorobie życie zakończył.

Zawiadomienie o śmierci Wiktora Słupskiego wraz z prośbą o nominację dla Juliusza Kaftańskiego, 7 czerwca 1833 r. Zdjęcie aut. własnego.

Chciałoby się wiedzieć więcej. Po głowie krążą mi dziesiątki domysłów, dlaczego ten młody człowiek musiał odejść. Metryka zgonu niczego nie wyjaśnia. Jedyną teorią mającą jakiekolwiek podstawy w źródłach jest to, że mógł umrzeć z odniesionych ran, tak jak np. niegdyś Adam Szałwiński w dwa lata po zakończeniu wojny polsko-bolszewickiej. Śmierć Wiktora musiała być wielką tragedią. Wszak był to człowiek młody, wykształcony. Swoim udziałem w powstaniu i błyskotliwą karierą udowodnił, że miał energię do tego, by wiele w tym życiu zdziałać. Przeżył mamę, ale pozostawił po sobie ojca. Jeszcze raz wracam do jego portretu. Uświadomiłem sobie, że oto patrzymy na człowieka umierającego. Czy jego napuszona poza, fantazyjny wąsik i dodatki były przejawem woli życia, które gaśnie?

Po raz kolejny prezydent stanął przed koniecznością pilnego znalezienia następcy. Dalsza część listu uzasadnia tę potrzebę „natłokiem licznych prac, za które Prezydent odpowiedzialny być nie chce”, i tym podobnymi utartymi zwrotami. Tak jak ledwie rok temu – pisano o Słupskim. W międzyczasie zmienił się i Prezydent, 1 czerwca 1833 r. został nim Franciszek Olszewski (1790-?), oficer wojska Polskiego. Nowym kancelistą został Julian Kaftański (1799-1853), pochodzący z Dobrzynia nad Wisłą. Podobnie jak w przypadku jego poprzednika, ten także przez pół roku był dietariuszem w urzędzie tutejszym, a prezydent zapewnia o jego „największej gorliwości”. Za kandydaturą Kaftańskiego wstawili się m.in. prezydent Franciszek Olszewski, kasjer miejski Antoni Kaczorowski oraz radni honorowi Adam Girand i Fryderyk Meyer. W późniejszym czasie Kaftański pracował w urzędzie miasta Włocławka jako dziennikarz i archiwista, następnie osiadł w Radziejowie.

Po głowie chodzi mi jeszcze jedno pytanie. Czy Wiktor Słupski kochał? Rodziny założyć nie zdążył. Może ten cały jego dandyzm miał na celu zwabienie partnerki. Jeśli faktycznie czuł zbliżającą się śmierć, to z pewnością chciał jeszcze zakosztować miłości. W każdym jej aspekcie, nie tylko tej na wojaczce.

Dzieje obrazu

Portret Wiktora Słupskiego datowany jest na II. ćwierć XIX wieku. Nie mógł powstać wcześniej niż na początku 1832 roku, kiedy to Słupski zatrudnił się w urzędzie miejskim we Włocławku po raz pierwszy jako dietariusz. Jeśli obraz nie był malowany z pamięci, co wydaje się mało prawdopodobne, to możemy uściślić datę jego powstania między styczniem 1832 roku a czerwcem 1833 roku. Dzieło ma wymiary 38 cm wysokości na 33 cm szerokości. Jego autor pozostaje nieznany.

Z opisu katalogu dowiadujemy się, że portret był pamiątką rodzinną rodziny Bojańczyków, osiadłych po wojnie w Warszawie. Musiał być w tej rodzinie przechowywany z pokolenia na pokolenie. Do Muzeum Ziemi Kujawskiej i Dobrzyńskiej we Włocławku przekazała go najprawdopodobniej Irena Aniela Haack (1882-1965), osiadła w Warszawie na stałe w 1960 roku. Nota biograficzna Ireny Haack autorstwa jej wnuczki, Elżbiety Kosseckiej podaje, że wzbogaciła ona włocławskie muzeum o kilka eksponatów, w tym także obrazy. Nie wymienia przy tym wprost portretu Wiktora Słupskiego, jest to jednak najbardziej realne. Pomyślcie, że wcześniej musiał być on własnością jej zasłużonych dla Włocławka – przodków: Wincentego Albrechta Bojańczyka (1850-1926), Rafała Bojańczyka (1824-1885) i wreszcie owego bajecznie bogatego Kazimierza Bojańczyka (1795-1855).

Irena Aniela z Bojańczyków Haack. To ona przekazała portret Wiktora Słupskiego do muzeum. Zdjęcie ze zbiorów rodzinnych p. Elżbiety Kosseckiej, zawarte w artykule opublikowanym w Zapiskach Kujawsko-Dobrzyńskiej. Adres bibliograficzny podany na dole stronie.

Obecny stan moich poszukiwań genealogicznych nie daje odpowiedzi na pytanie, w jakim stopniu Słupscy byli spokrewnieni z Bojańczykami. Z pewnością nie byli jego zstępnymi. W metrykach powiązanych ze Słupskimi często pojawia się rodzina Puchalskich. Bojańczykowie byli jedną z gałęzi bocznych tejże rodziny (choć ujmując drzewo genealogicznego z innego punktu, było też i na odwrót – pewna gałąź rodziny Puchalskich jest boczną gałęzią Bojańczyków). Zarówno wśród rodzeństwa Marianny z Grzybowińskich jak i Katarzyny z Kreczmerów nie występuje nazwisko Puchalskich ani Bojańczyków. Nie poszukiwałem natomiast dotąd krewnych Szymona Słupskiego. Być może to właśnie on był w jakiś sposób skoligacony z Bojańczykami. Przy okazji wynika z tego, że w jego drzewie genealogicznym odnaleźlibyśmy też jego opieszałego poprzednika, Gaspra Chęcińskiego.

Muzeum Ziemi Kujawskiej i Dobrzyńskiej powstało w 1908 roku. W latach 1925-30 przy ul. Słowackiego 1a wybudowano mu neoklasycystyczną siedzibę z charakterystycznym, szarym tynkiem. W 2009 roku otwarto tu ekspozycję stałą pod nazwą Galeria Portretu Polskiego. Portret naszego bohatera reprezentuje w niej przede wszystkim twórczość związaną z regionem.

Galeria Portretu Polskiego w gmachu głównym Muzeum Ziemi Kujawskiej i Dobrzyńskiej we Włocławku. Tu możecie obejrzeć portret Wiktora Słupskiego na własne oczy. Źródło: Muzeum Ziemi Kujawskiej i Dobrzyńskiej.

Choć nie płacą mi za reklamę, to powiem – polecam wam Galerię Portretu Polskiego. Zwiedzajcie włocławskie muzea. Pomyślcie jak wiele jeszcze sekretów kryją te wystawy?

Ściągawka:

Powyższy wpis miał charakter opowieści, której fabuła rozwija się stopniowo. Dlatego skrót najważniejszych informacji w nim zawartych umieszczam na końcu.

→ Wiktor Słupski żył w latach 1809-1833.

→ Na początku 1831 roku, przez cztery miesiące brał udział w powstaniu listopadowym.

→ W 1831 roku był aplikantem w Biurze Regenta Powiatu Brzeskiego.

→ W latach 1832-33 był dietariuszem, a następnie kancelistą w Urzędzie Municypalnym we Włocławku.

→ Zastąpił na tym stanowisku Jana Gaspra Chęcińskiego, zwolnionego z posady dyscyplinarnie.

→ Za kandydaturą W. Słupskiego wstawili się prezydent Włocławka Franciszek Nowodworski, kasjer miejski Antoni Kaczorowski oraz radny honorowy Adam Girand.

→ Portret Wiktora Słupskiego, nieznanego autora, znajduje się w Galerii Portretu Polskiego w Muzeum Ziemi Kujawskiej i Dobrzyńskiej we Włocławku. Eksponat podarowała Irena Aniela Haack z rodu Bojańczyków.

→ Dodatkową informacją zawartą w artykule jest opis nagrobku Adama Giranda w sektorze niemieckim Cmentarza Komunalnego we Włocławku, którego szczątki przeniesiono tu z dawnego cmentarza na ob. Zielonym Rynku.

Mariusz K. Matczak, 04.06.2021 r. (poprawione i poszerzone w dn. 06.06. i 10.06.2021 r.)

Źródła:

Dzień, w którym pękło niebo – wspomnienie koncertów

Niewielkie grupy młodych ludzi rozproszyły się po opadającej w dół zielonej łące. Ubrani byli w większości na czarno, często w krótkie, błyszczące się ćwiekami ramoneski. Duża część z nich miała na sobie modne wówczas glany. Mężczyźni nosili mniej lub bardziej długie, rozmierzwione brody, które na twarzy tak młodego człowieka budziły jeszcze wtedy zaintrygowanie u innych. Jedynie pastelowe włosy dziewczyn – różowe, akwamarynowe, niebieskie i inne – przełamywały tę jednostajną czerń ubioru. Większość siedziała na trawie, niektórzy strzepywali kiepa, a wszyscy chłonęli to co się działo na scenie z jakby nabożną powagą.

Dzień, w którym pękło niebo, 4 sierpnia 2013 r. Zdjęcie autorstwa własnego, źródło: WikiMedia Commons.

Ściągawka:
→ Pierwszy koncert pt. Wspomnienie o Skazanym na Bluesa odbył się w 2008 roku.
→ Koncerty Dzień, w którym pękło niebo odbywały się w latach 2009-13 w Parku im. Henryka Sienkiewicza.
→ Pomysłodawcą eventu był wokalista Sławomir Sadowski.
→ W latach 2009-13 koncerty organizowało Włocławskie Centrum Kultury.

Motywy do napisania artykułu

Dzisiejszy artykuł poświęcę serii corocznych koncertów pod nazwą Dzień, w którym pękło niebo, które odbywały się we Włocławku w latach 2008-2013, pierwotnie pod nazwą Wspomnienie o Skazanym na Bluesa. Powyższy opis pewnie nie jest w stu procentach wierny rzeczywistości, ale opisuje ową sytuację dokładnie tak, jak ją zapamiętałem. Wspomnienie tamtej wyjątkowej atmosfery wywołuje we mnie wciąż żywe poruszenie.

Niniejszy wpis będzie pierwszym, w którym nie powołam się na żadne źródła archiwalne. Oprę go niemal wyłącznie na wpisach internetowych oraz własnych wspomnieniach. Nie dlatego, że spuszczam z tonu. Dotyczy on wydarzeń na tyle niedawnych, ze prawdopodobnie nic na ich temat nie zostało dotąd zdeponowane w archiwum. Zgodnie z motywami, które przedstawiłem przy okazji wpisu nt. Ogrodu Jordanowskiego, realizuję w nim dział pracy, który zebrałem pod kategorią „Tak wspominam”. De facto tworzę w nim relację historyczną. Pewnie bardziej wartościowy byłby tu wywiad z pomysłodawcą koncertu albo którymś z wokalistów. Z drugiej strony, moja relacja jako odbiorcy, spisana w kilka lat po koncercie może ukazać owe wydarzenia z zupełnie innej, unikatowej perspektywy.

Koncert Wspomnienie o Skazanym na Bluesa i jego pomysłodawca Sławek Sadowski

Postaci Ryszarda Riedla nie trzema nikomu przypominać. Jest to muzyk absolutnie legendarny, uznawany za takiego przez wszystkie pokolenia. Od siebie dodam, że jest on równie ważny dla osób starszych, pamiętających go jako czynnego wokalistę, co dla osób urodzonych po lub też przed jego śmiercią, którzy znają go wyłącznie jako legendę. Wykazałem to w eseju pt. Moje lata 90., w którym dowodzę, że nie znajdzie się wśród młodych ludzi nikogo, kto nie znałby tekstu np. Wehikułu Czasu na pamięć.

Legendarny muzyk, którego pamięci poświęcono tę serię koncertów – Ryszard Riedel. Źródło: Interia Muzyka.

Pierwszy włocławski koncert poświęcony pamięci Ryszarda Riedla odbył się 25 lipca 2008 roku pod nazwą Wspomnienie o Skazanym na Bluesa. Jest to rzecz jasna nawiązanie do utworu Skazany na bluesa Dżemu z 1985 roku, który przez wielu odczytywany jest jako autobiograficzny względem Ryśka, autora tekstu. A także tytuł filmu z 2005 roku, który wpłynął na popularyzację postaci zwłaszcza wśród młodszych odbiorców. Pomysłodawcą koncertu był Sławomir Sadowski, przedstawiający się też zdrobniale jako Sławek Sadowski. W 2007 roku został liderem grupy Magnolia, którego aktywność notuje się do 2009 roku. Zespół dał koncert m.in. w London Pubie oraz podczas 17. Wielkiego Finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy (nota bene tego samego podczas którego byłem wolontariuszem). To właśnie jako lider Mangolii Sławek Sadowski dał pomysł zorganizowania koncertu upamiętniającego frontmana grupy Dżem. W rozmowie z Radiem GRA powiedział wtedy, że jego poznawanie muzyki było ściśle związane z Dżemem. Koncert pod nazwą Wspomnienie o Skazanym na Bluesa odbył się 25 lipca w Piwiarni przy ul. Piekarskiej (dla mnie znanej jako Warka). Jak podaje Gazeta Pomorska, wśród zaproszonych gości była Aleksandra Więtczak, kiedyś wokalistka zespołu Szulerzy, dziś znana przed wszystkim z Radia GRA. Wydaje się, że Radio GRA mogło być kimś w rodzaju partnera medialnego, jeśli nie sponsorem tego pierwszego koncertu. Przy kolejnych edycjach, gdy grono partnerów było już szersze, także nie zabrakło wśród nich Radia GRA. Możliwe, że sama Aleksandra Więtczak osobiście zaangażowała się w pomoc w organizacji Wspomnienia o Skazanym na Bluesa. Magnolia koncertowała z nią razem także przy innych okazjach. Włocławska stacja Radia GRA powstała w 2006 roku, po tym jak toruńska sieć wykupiła lokalną rozgłośnię Radio W. W 2013 roku sieć przeszła do grupy RMF, a włocławska rozgłośnia zaczęła nadawać pod szyldem RMF Maxxx Włocławek. Jeśli moje domniemanie, że Radio GRA było jednym z głównych partnerów Dni, w których pękło niebo jest słuszne, to jego przejęcie mogło być jedną z przyczyn, dla których po 2013 roku nie doszło do jego następnych edycji.

Przy tej okazji warto powiedzieć coś więcej o samym Sławomirze Sadowskim. Jego dalsza kariera muzyczna przedstawia się następująco: co najmniej od 2009 do 2014 roku był wokalistą grupy Cumulacja Dźwięków. Pierwotna nazwa zespołu brzmi CUMULUS. Na przestrzeni lat zmieniali się członkowie zespołu, poniżej przedstawiłem poszczególne składy przy okazji kolejnych Dni, w których pękło niebo. Grupa dała koncert m.in. w T.B. King Club we Wzorcowni. Swoją drogą historia tego miejsca też jest bardzo ciekawa. Powstało ono jako klub muzyczny w amerykańskim stylu, coś jakby CBGB w Nowym Jorku. Tak też zresztą był opisany na portalu Polska Travel. Cumulacja Dźwięków jako jedyni wystąpili podczas każdej kolejnej edycji koncertu Dzień, w którym pękło niebo.Wydaje się, że ich rozpad mógł być kolejną z przyczyn, dla których ich nie kontynuowano. Co ciekawe, Cumulacja Dźwięków uhonorowała w podobny sposób co Dżem także inną legendę muzyki jakim był zespół Deep Purple. Koncert W hołdzie Deep Purple odbył się 3 marca 2012 roku we Włocławskim Centrum Kultury. W 2013 roku Sadowski zainicjował powstanie cover bandu CO JEST???, którego został wokalistą. Członkami zespołu zostali muzycy, którzy grali ze sobą już wcześniej właśnie podczas Dniu, w którym pękło niebo – Robert Karbowski i Paweł Kinasiewicz, oboje na gitarach akustycznych. Skład uzupełnił basista Mariusz Zakrzewski. W wywiadzie Promocji Włocławskich Sławomir Sadowski opowiedział anegdotę, według której muzycy wprawili się w doskonały nastrój słuchając utworu Old Stars Co jest… właśnie przed koncertem Dzień, w którym pękło niebo. Świetna atmosfera zainspirowała ich do założenia zespołu, a utwór stał się źródłem jego nazwy. W tym samym wywiadzie przyznał, że założeniem grupy jest gra wyłącznie dla przyjemności. Co jest??? grywali w aspirującej wtedy kawiarni artystycznej Filiżanka bez Uszka na ul. Hutniczej. Nagrali tez własnego Harlem Shake’a, który wydała się być wtedy obowiązującym dla wszystkich. Po 2013 roku ciężko natrafić na ślady ich aktywności. W 2015 roku zagrali jeszcze jeden koncert, jak przyznał portal Promocje Włocławskie, po dłuższej przerwie. Odbył on się wtedy klubie Lucky Star, który zdążył już niejako zastąpić niespełniony projekt TB Kinga. Przy okazji anonsowania pierwszego koncertu grupy, portal DDWloclawek.pl wymienia wśród wcześniejszych projektów muzycznych Sławka Sadowskiego także zespół Incognito. Nie natrafiłem na ślad włocławskiej grupy o takiej nazwie w internecie. Być może był to pierwszy muzyczny projekt, w jaki zaangażował się pomysłodawca Dni, w których pękło niebo.

Pomysłodawca imprezy, wokalista Sławomir Sadowski. Tu podczas Dnia, w którym pękło niebo. Źródło: Włocławek Nasze Miasto (Polska Press).

Dzień, w którym pękło niebo – koncerty w latach 2009-13

Począwszy od 2009 roku koncert zmienił swoją formułę. Przede wszystkim zmieniła się jego nazwa, która nawiązywała teraz do pierwszego albumu koncertowego Dżemu z 1985 roku. Był to zapis występu na Festiwalu Artystycznej Młodzieży Akademickiej w Świnoujściu w roku wcześniejszym. Co ciekawe, w 2009 roku także etiuda filmowa pod tym samym tytułem, będąca pracą dyplomową ówczesnego studenta PWSFTviT w Łodzi Karola Białasa. Jednak nade wszystko ten tytuł kojarzy się ze śmiercią Ryszarda Riedla, wszak koncert upamiętnia dzień jego śmierci, która miała miejsce 30 lipca 1994 roku. Sama piosenka nawiązuje do pacyfistycznej wizji relacji międzyludzkich, typowej dla subkultury hippisów, której to Rysiek miał być ostatnim polskim przedstawicielem. Jest przy tym jednak przepełniona bólem i pesymizmem. Bardzo klimatyczna, niesie ze sobą głęboką, niemal modlitewną treść i ogrom pięknych skojarzeń. Autorem tekstu był sam Ryszard Riedel. Rzecz jasna utwór był obowiązkowym punktem programu każdej edycji koncertu.

Rolę głównego organizatora wzięło na siebie Włocławskie Centrum Kultury z siedzibą przy ul. Toruńskiej. Przez wiele lat to właśnie WCK było głównym ośrodkiem kultury we Włocławku, a jeszcze w czasach mojej edukacji szkolnej to właśnie dom przy ul. Toruńskiej był kojarzony z wszelkiego rodzaju eventami. W latach 2012-2014 odrestaurowano kompleks Browaru Bojańczyka z adresem przy ul. Łęgskiej i zaadaptowano go na centrum kultury. Tym samym środek ciężkości włocławskiej kultury przeniesiono z Zazamcza do Śródmieścia. Dzięki pozyskaniu tak obszernego centrum, a także adaptacji na cele kulturowe budynku remizy strażackiej przy ul. Żabiej w latach 2012-13, istnienie tak dużego, osobnego ośrodka kultury na Zazamczu stało się zbędne. Dlatego w 2013 roku doszło do fuzji Włocławskiego Centrum Kultury z Włocławskim Ośrodkiem Edukacji i Promocji Kultury, dzięki czemu powstało ogólnomiejskie Centrum Kultury „Browar B”. Część gmachu WCK przy ul. Toruńskiej oddano na rzecz urządzenia w nim dyskontu, w pozostałej przestrzeni urządzono filię CK „Browarb B” pod nazwą Klub „Zazamcze”. Działa on jako osiedlowe ognisko kulturowe, a także pełni funkcje edukacyjne, w tym również prowadzi zajęcia dla seniorów w ramach Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Likwidacja Włocławskiego Centrum Kultury, a co za tym idzie ograniczenie jej budżetu w ramach scentralizowanego CK „Browar B”, jest kolejną koincydencją czasową, która wydaje się być powiązana z rezygnacją z organizowania koncertów po 2013 roku.

Budynek przy ul. Toruńskiej 87 w czasach, gdy był jeszcze siedzibą Włocławskiego Centrum Kultury. Obecnie znajduje się tu Klub „Zazamcze” działający w ramach CK „Browar B”. Źródło: Centrum Kultury „Browar B”.

Za sprawą Włocławskiego Centrum Kultury, kolejne koncerty zaczęły być organizowane na większą niż dotychczas skalę. Pozyskali na jego rzecz nowych sponsorów i patronów medialnych, których wymienię poniżej. Głównym patronem i sponsorem imprezy został Urząd Miasta. Były to wydarzenia otwarte, z przenośną sceną na wolnym powietrzu, dedykowane dla dużej ilości osób. Jako lokalizację wybrano łąkę w dolinie rzeki Zgłowiączki w Parku im. Henryka Sienkiewicza, na wysokości dzisiejszej Publicznej Szkoły Podstawowej im. ks. Jana Długosza. Ja zapamiętałem scenę ustawioną równolegle do Zgłowiączki, ale nie jestem pewien czy reguła ta wykształciła się już od pierwszego z koncertów. Wszystkie koncerty z serii Dzień, w którym pękło niebo odbywały się w sierpniu, w większości w jego pierwszy weekend. Ma to związek z rocznicą śmierci artysty. Po za tym letnia aura sprzyja koncertom na wolnym powietrzu, zwłaszcza w parku. Dni tygodnia ulegały zmianie. Prawie zawsze rozpoczynał się on równo o godzinie siedemnastej, z jednym wyjątkiem, gdy przesunięto go pół godziny wcześniej.

Na każdym z koncertów prezentowało się kilku wokalistów oraz przynajmniej jeden zespół. Jak już wspomniałem, na każdej edycji wystąpiła Cumulacja Dźwięków ze Sławkiem Sadowskim jako wokalistą (w 2009 r. jeszcze jako CUMULUS). Po trzykroć w koncercie wzięli udział Piotr Majcher, Marcin Majewski i Marcin Boddeman, dwukrotnie zaś Cezary Klimczak i Krzysztof Drogowski oraz zespół Rdest. Pełny skład każdego z koncertów także podaję poniżej. Z mojej strony pozwolę sobie opisać wrażenie związane jedynie z dwoma wykonawcami, których koncerty najlepiej zapamiętałem. Nie umniejszając przy tym ani pozostałym wokalistom, ani tym bardziej gwiazdom wieczoru takim jak Kasa Chorych, którzy naprawdę mają na rynku muzycznym solidną pozycję. Piosenkarze wykonywali najbardziej znane piosenki Dżemu, aranżując je według własnej interpretacji. W ten sposób każde wykonanie było jakby osobistym hołdem złożonym przez wokalistę. Te niepowtarzalne aranżacje były szczególnym walorem koncertu, który czynił z niego widowisko absolutnie wyjątkowe. Niezwykle wzbogacające doświadczenie artystyczne.

Nieodłącznym elementem każdego z koncertów było pojawienie się w którymś momencie karawany harleyowców. Wiadomo, że za sprawą piosenki Harley mój, a może w ogóle całej swojej osobowości, Ryszard Riedel stał się kimś jakby patronem tej subkultury. Z tego co pamiętam, to rozkraczeni na swych majestatycznych motorach harleyowcy przejeżdżali zawsze po drugiej stronie rzeki, tak by nie zagłuszać zbytnio koncertu. Warto dodać, że mamy we Włocławku całkiem prężną subkulturę motocyklistów, w tym także harleyowców, którzy zrzeszają się m.in. w ATH Moto Club.

Harleyowcy na Dniu, w którym pękło niebo. Źródło: DDWloclawek Dzień Dobry Włocławek, zdj. aut. Mariusza Maciejewskiego (Włocławskie Centrum Kultury).

Subiektywny opis atmosfery zawarłem we wstępie do artykułu. Gwoli prawdy historycznej muszę przyznać, że chociażby ze zdjęć autorstwa Łukasza Daniewskiego z portalu DDWloclawek.pl nie wynika, by młodzi byli ubrani w większości na czarno. Raczej ubierali się w jasne, przewiewne stroje, gdyż był to środek upalnego lata. Większe zagęszczenie tłumu miało miejsce, jak to zwykle bywa, w bezpośredniej bliskości sceny. Starsi ludzie też byli, choć najczęściej woleli skryć się gdzieś ponad łąką. Tak jakby nie chcieli wpraszać się między młodych. Stali z założonymi rękami pod cieniem drzew i spoglądali na to co się dzieje z mieszaniną dumy i sentymentu. W jakimś sensie był to też hołd młodzieży dla kultury pokolenia ich rodziców.

Już pierwsza edycja koncertu w nowej formule została doceniona przez mieszkańców. W internetowym głosowaniu przyznano imprezie statuetkę Włocławskiego Kulturalnego Wydarzenia Lata 2009, którą wręczono podczas imprezy Kulturka MusicShow, organizowanym przez Włocławski Portal Kulturalny. A konkurencja była duża, gdyż Dzień, w którym pękło niebo wygrał nawet z koncertem samego Myslovitz podczas Dni Włocławka. Nagroda powędrowała do głównego organizatora jakim było Włocławskie Centrum Kultury, choć kluczową postacią dla tego wydarzenia był jego pomysłodawca Sławomir Sadowski.

W latach 2012-13 wokół Dnia miała miejsce impreza towarzysząca pod nazwą konkursu Spróbuj się z Dżemem. Zwycięzcy konkursu mogli zagrać podczas wydarzenia głównego. Można by więc pomyśleć, że w tym czasie idea festiwalu ku pamięci Riedla we Włocławku nie tylko nie miała się ku upadkowi, ale wręcz rozkwitała.

O tym, że Urząd Miasta traktował poważnie organizacyjne tych dwóch imprez, świadczy fakt, że jeszcze w 2013 roku uwzględniono je w Raporcie o sytuacji społeczno-gospodarczej miasta Włocławek. Opisano je jako wydarzenia, które wpisały się w kalendarz imprez na stałe.Tym bardziej dziwi fakt, że V edycja z roku 2013 okazała się być ostatnią.

Programy poszczególnych edycji

8 sierpnia 2009 r., godzina 17:00.

Wokaliści:

  • Marcin Majewski
  • Krzysztof Drogowski
  • Marcin Boddeman
  • Cezary Klimczak

Zespoły:

  • Zdrowa Woda
  • CUMULUS

21 sierpnia 2010 r., godzina 17:00.

Wokaliści:

  • Marcin Majewski
  • Krzysztof Drogowski
  • Piotr Majcher
  • Marcin Boddeman

Zespół:

  • Cumulacja Dźwięków (Sławomir Sadowski, Sławomir Kanderski, Piotr Gierszewski i Radosław Więckowski)

Gwiazda wieczoru:

  • Kasa Chorych

Patroni medialni:

  • Radio GRA
  • Gazeta Pomorska
  • Nowości
  • Włocławski Portal Internetowy Q4
  • WLC.PL
  • ScenaWloclawek.pl
  • Inni
Plakat II (III) edycji koncertu z 2010 roku. Źródło: Last.fm.

6 sierpnia 2011 r., godzina 17:00.

Wokaliści:

  • Marcin Majewski
  • Piotr Majcher
  • Marcin Boddeman

Zespół:

  • Cumulacja Dźwięków (Sławomir Sadowski, Piotr Gierszewski, Radosław Więckowski, Jacek Zasada, Marek Specjalski)

Gwiazda wieczoru:

  • Vintage

Patroni medialni:

  • Radio GRA
  • Radio Hit
  • Gazeta Pomorska
  • Nowości
  • CW24 TV
  • Telewizja Kujawy
  • Włocławski Portal Internetowy Q4
  • WLC.PL
  • ScenaWloclawek.pl
  • MlodyWloclawek.pl
  • wloclawskie24.pl
  • http://www.wek.pl
  • TwojeMiasto.pl
  • Inni
Plakat III (IV) edycji z 2011 roku. Źródło: Nasze Miasto, wloclawek.naszemiasto.pl.

5 sierpnia 2012 r., godzina 17:00

Wokalista:

  • Bartosz Delewski (laureat konkursu „Spróbuj się z DŻEM-em”)

Zespoły:

  • Rdest (laureat konkursu „Spróbuj się z DŻEM-em”)
  • Cumulacja Dźwięków

Patroni medialni:

  • Radio GRA
  • Radio Hit
  • wloclawek.fm
  • Gazeta Pomorska
  • Nowości
  • CW24 TV
  • Telewizja Kujawy
  • Włocławski Portal Internetowy Q4
  • WLC.PL
  • MlodyWloclawek.pl
  • wloclawskie24.pl
  • http://www.wek.pl
  • Wloclawek.info.pl
  • Włocławski Portal Pracy
  • DDWloclawek.pl Dzień Dobry Włocławek
  • NaszWłocławek.pl Włocławski Portal Informacyjny
  • Inni
Plakat IV (V) edycji z 2012 roku, źródło: NaszWłocławek.pl Włocławski Portal Informacyjny.

4 sierpnia 2013 r., godzina 16:30.

Wokaliści:

  • Piotr Majcher
  • Cezary Klimaczak

Zespoły:

  • Cumulacja Dźwięków (Sławomir Sadowski, Jacek Zasada, Robert Karbowski, Paweł Kinasiewicz, Maciej Rosiński, Tomasz Wawrzonkowski)
  • Rdest

Patroni medialni:

  • Radio GRA
  • Radio Hit
  • Radio PiK
  • wloclawek.fm
  • Gazeta Pomorska
  • Nowości
  • CW24 TV
  • Telewizja Kujawy
  • Włocławski Portal Internetowy Q4
  • WLC.PL
  • MlodyWloclawek.pl
  • wloclawskie24.pl
  • http://www.wek.pl
  • Wloclawek.info.pl
  • Włocławski Portal Pracy
  • DDWloclawek.pl Dzień Dobry Włocławek
  • NaszWłocławek.pl Włocławski Portal Informacyjny
  • Inni
Plakat V (VI) i ostatniej edycji z 2013 roku. Źródło: NaszWłocławek.pl Włocławski Portal Informacyjny.

Piotr Majcher – legendarny rockman Włocławka

Największe wrażenie ze wszystkich wykonawców Dni, w których pękło niebo zrobił na mnie Piotr Majcher. Gdybym miał szczerze zbadać i opisać jego dorobek, to musiałbym poświęcić mu osobny wpis. Tymczasem on zasługuje na coś więcej, według mnie należy mu się miejsce we Włocławskim Słowniku Biograficznym. To właśnie dla takich postaci jak on mówiło się, że Włocławek jest miastem rocka. Dopiero niedawno dowiedziałem się, że w 2018 roku zmarł w wieku 37 lat w Szkocji, jest to naprawdę duża strata. Czy jest on jeszcze tam, w alei pełnej róż?

Przytoczę za nekrologiem na stronie CK „Browar B”, że karierę muzyczną rozpoczął w 2000 roku od zespołu Deeplodox. Był frontmanem grup Protoplasta oraz Isme, z którymi nagrał dwie płyty. Kiedyś słyszałem, że z którymś z tych zespołów, Piotr Majcher osiągnął większy sukces w Wielkiej Brytanii niż w Polsce. Dla wielu moich rówieśników, zainteresowanych włocławską sceną rockową, najbardziej rozpoznawalny był z gry w trudnym do sklasyfikowania zespole Zachlapany Szczypior. Jak wiadomo, specjalizowali się oni w piosenkach z brodą (por. Karmię Knury), które szczególnie mogły się podobać młodzieży. Oni sami twierdzili, że tworzą jakiś nowy podgatunek muzyki, według mnie był to jednak punk albo punkrock. Dla mnie Piotr Majcher to jednak przede wszystkim Isme. Grali oni tego rodzaju muzykę, która mi osobiście kojarzy się z wciągającym klimatem psychodelicznego rocka lat 70. Coś, czego świetnie się słucha zarówno samemu w domu, jak i w tle klubowego gwaru czy na kameralnym koncercie. Oczywiście i ta grupa nie była pozbawiona poczucia humoru, czego dowodem może być chociażby opis pod utworem Push Me, według którego opowiada on o miłości nie mającej granic, oraz o panach czujących do siebie pociąg poprzez pociąg.

Piotr Majcher na Dniu, w którym pękło niebo. Źródło: DDWloclawek Dzień Dobry Włocławek, zdj. aut. Mariusza Maciejewskiego (Włocławskie Centrum Kultury).

Autor nekrologu wspomina jego występy podczas Wieczoru Gospodarzy Finału Turnieju Poezji Śpiewanej oraz w ramach przedstawienia Antygona w reżyserii Jana Polaka, wystawionego przez Teatr Ludzi Upartych. Pamiętam to doskonale, przedstawienie miało swoją prapremierę w 2010 roku. Miałem wielki zaszczyt dwukrotnie je obejrzeć, nota bene jako uczeń warsztatów niewiele się spóźniłem, by odegrać w nim jakąś epizodyczną rolę. Jak tłumaczył z dumą reżyser przed każdym występem, zabieg dodania współczesnej postaci rockmana w miejsce chórków miało uwspółcześnić antyczny dramat. Udało się to znakomicie, zaiste był to ze strony pana Polaka przebłysk geniuszu. Agresywny śpiew i przygarbiona sylwetka Piotra Majchera na tle rzucającego się czerwonego światła nie mogła nie zapaść w pamięć.

W owym czasie wydawało się, że Majcher osiąga szczyt kariery. Był naprawdę rozpoznawalny wśród Włocławian, osiągnął sukces artystyczny, a jego dorobek był na tyle bezsprzeczny, że znany reżyser zaprosił go do udziału w swojej sztuce. Dokonał rzeczy, przez które centrum kultury poczuło się zobowiązane poinformować o jego śmierci. Pomyślcie, że w 2010 roku miał on dopiero 29 lat.

Dziś występy Piotra Majchera z kolejnych edycji Dni, w których pękło niebo zlały się w mojej pamięci w jedno. Nie mniej mogę z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że to przede wszystkim dla niego przychodziłem na kolejne edycje koncertu. Co tam ja, nawet moja mama przychodziła specjalnie dla niego! Naprawdę o niewielu występach, które widziałem w życiu, mogę powiedzieć, że wywarły na mnie tak głębokie i niezatarte wrażenie. Nie będę kłamał, że pamiętam każdy utwór. Wydaje mi się, że na pewno w jego repertuarze był któregoś razu List do M. Po prostu zapamiętałem klimat. Te emocje, które on dawał od siebie na scenie. Być może przez pewną analogię w życiorysie, to właśnie on był najbardziej predysponowany do tego, by zrozumieć i przypomnieć nam Ryszarda Riedla. Robił to też siłą swojego głosu, pięknego, acz jednocześnie zdartego, niekiedy na granicy growlu. Jego chuda sylwetka, sposób poruszania się miały w sobie coś magnetycznego. Piotr Majcher był autentyczny. Był taki sam na scenie jak i prywatnie, gdy błąkał się gdzieś w okolicy Cafe Nati, wtedy jeszcze na rogu ulicy Warszawskiej. Kiedyś może wolał Tradycję. Nie różnił się nawet jego wizerunek. Często go można było zobaczyć w niezbyt eleganckiej koszulce, bodaj różowych spodniach, chyba nigdy nieprasowanych. Niekiedy nałożył na to niedbale marynarkę. Wyróżniała go pozostawiająca wiele do życzenia ciemnoblond fryzura, nierzadko kilkudniowy zarost. Właśnie tak ową tajemniczą postać zapamiętałem.

Rdest – szkolny zespół, który robił furorę

Może niepotrzebnie robię z tego wpisu powieść szkatułkową, ale wykorzystam okazję, by napisać parę miłych słów o Rdeście.

Rdest był tak naprawdę zespołem szkolnym, który powstał pod koniec 2011 roku z inicjatywy Łukasza Bąkowskiego (wokal) i Przemysława Jastrzębskiego (gitara, wokal wspomagający), ówczesnych uczniów gimnazjum. Skład uzupełnili Krzysztof Krzos na perkusji oraz Adam Kujawski na gitarze basowej. Ich pierwszy koncert odbył się w Gimnazjum nr 4 im. ONZ we Włocławku. Wydaje się, że trampoliną do ich kariery mogło być związanie się z Pure Art Group, nieformalną grupą artystyczną założoną na początku 2012 roku. Pure Art Group wystartowało wtedy z zauważalną ambicją, by wywrzeć znaczący wpływ na kulturę miasta a nawet regionu. Ich aktywność została mocno ograniczona po 2016 roku, a po 2017 przestała być zauważalna.

Łukasz Bąkowski, wokalista grupy Rdest, tu podczas koncertu Dzień, w którym pękło niebo. Źródło: NaszWłocławek.pl.

W latach 2012-13 Rdest dał serię koncertów, stosunkowo intensywnych jak na uczniów gimnazjum, później liceum. Grywali we włocławskich lokalach – Hadesie (w miejscu dzisiejszego Cafe Fajans na bulwarach), Garage Hotel na Toruńskiej, w Filiżance bez Uszka. Wystąpili w uwielbianej przeze mnie Cafe Mistrz i Małgorzata. Dawali koncerty w Marinie Zarzeczewo, wyjeżdżali poza Włocławek, np. do Chocenia. Brali też udział w przeglądach muzycznych i festiwalach. Skoro w 2012 roku wygrali konkurs Spróbuj się z Dżemem, to z pewnością byli predysponowani do tego, by zostać gwiazdą Dnia, w którym pękło niebo. Nie mniej akurat te ich wykonanie mi nie zapadło aż tak dobrze w pamięć, chociaż odnotowałem z pewnością, że to ONI tam grają. Zapamiętałem natomiast ich dobrze z pierwszej edycji przeglądu Otwarta Scena z 2012 roku. Na stronie grupy na Facebooku znalazłem post, w którym informowali, że nie mogą wziąć udziału w II edycji, stąd zakładam, że widziałem ich na tej pierwszej. Porwali tłum, byli gwiazdami imprezy. Wydawało się, że ich energia rozsadzi tę małą blaszaną scenę od środka. Doskonale pamiętam ogromne wrażenie jakie na mnie wtedy zrobili. To właśnie wtedy usłyszałem po raz pierwszy Pojedziemy na wieś, piosenkę nagraną raptem miesiąc wcześniej, dzięki której dali się poznać nieco szerszemu gronu. Utwór niewiele odstaje od profesjonalnych wykonań rockowych rodem z Antyradia. Zabawny tekst. Ten nieco punkowy klimat, zadziorny wokal Bąkowskiego! Wpadający w ucho motyw gitarowy Jastrzębskiego, doskonale współgrający z basem i perkusją. A teledysk też był świetny! Do dziś jest to najlepszy utwór jakiekolwiek amatorskiego zespołu amatorskiego z Włocławka jaki znam. Po tylu latach, wciąż mam go na swojej karcie pamięci w telefonie! Pamiętam, jak przedstawiałem go kolegom z internatu. Na serwisie YouTube piosenka Piąta pora roku, opublikowana w dwóch wersjach ma łącznie gdzieś 6-krotnie więcej wyświetleń niż Na wieś. Dla mnie jednak Rdest to zawsze będą chłopaki gnający na rowerze po kiełbaskę z grilla.

Niestety, pod koniec 2013 roku Rdest zakończył swoją działalność. Nie mam pojęcia jakie mogły stać za tym przyczyny, może po prostu ich drogi się rozeszły po promocji do szkoły średniej. Kariera w Rdeście, choć krótka, zyskała muzykom pewną popularność. Zarówno Przemysław Jastrzębski jak i Adam Kujawski udzielili wywiadów dla Promocji Włocławskich. Do dziś aktywnie koncertuje Krzysztof Krzos. W 2018 roku Zespół Szkół im. K. K. Baczyńskiego zaprosił go do wywiadu w ramach cyklu Absolwent naszą wizytówką. Po rozpadzie grupy, Łukasz Bąkowski nawiązał współpracę z zespołem Trans-Fuzja. Aż do momentu pisania tego artykułu nie miałem pojęcia, że w 2016 roku włocławianin doszedł do finału The Voice of Poland. Ten udzielił wywiadu nie tylko dla Promocji Włocławskich, ale chociażby też dla Pulsu Regionu.

Utracona szansa – kres imprezy

Młodzież pod sceną edycji koncertu z 2012 roku. Źródło: DDWloclawek Dzień Dobry Włocławek, zdj. aut. Mariusza Maciejewskiego (Włocławskie Centrum Kultury).

Nie znalazłem nigdzie żadnego oficjalnego oświadczenia, dlaczego po 2013 roku zaniechano organizacji kolejnych koncertów z opisywanej serii. W treści artykułu wskazałem jedynie na pewną zbieżność w czasie, która mogła się do tego przyczynić. Warto wspomnieć, że podobne inicjatywy były i są organizowane także w innych miejscowościach. Wydaje mi się, że największym tego typu festiwalem był ten organizowany w Chorzowie, a wcześniej w Tychach. W tej drugiej miejscowości do dziś próbuje się ten festiwal wskrzesić. Bardzo możliwe natomiast, że włocławska impreza była pierwszą taką w regionie, która miała charakter cykliczny.

Dni, w których pękło niebo wpisywały się w bardzo ożywiony krajobraz kulturalny Włocławka przełomu lat 2000. i 2010. Myślę, że ożywiona atmosfera tamtych lat nieco wyzierała chociażby z tego artykułu. Ze smutkiem stwierdzam, że w drugiej połowie dekady wytracono ten impet. Utraciliśmy sporo ambitnych lokali i kawiarni, zaniechano wielu inicjatyw, zarówno tych oddolnych jak i samorządowych. Nie znaczy to, że później nie wydarzyło się nic dobrego, doceniam to jak najbardziej. Po prostu straciliśmy rozmach.

Koncerty ku pamięci Ryszarda Riedla, na przepięknej parkowej polanie, z tą zasłuchaną młodzieżą i przejeżdżającymi po drugiej stronie rzeki harleyowcami, miały potencjał, by stać się jedną z najważniejszych imprez cyklicznych Włocławka. Mogły stać się naszą wizytówką i ściągać gości z innych miast, na początek chociaż z regionu. Tak jak Audioriver w Płocku czy Sunrise w Kołobrzegu. Nawet w moim zaprzyjaźnionym Darłowie to się udało, Reggaenwalde wpisało się na stałe do tamtejszego kalendarza, a przecież jego początki były tak samo skromne jak te przy koncercie Wspomnienie o Skazanym na Bluesa.

Bardzo żałuję decyzji o zaniechaniu tej serii koncertów i mam żal. W takiej sytuacji myślę sobie, że Wehikuł czasu – to byłby cud!. Koncerty nie zatarły się jeszcze w pamięci Włocławian i nie jest za późno, by do nich nie wrócić! Niestety obawiam się, że to już minęło, ten klimat, ten luz. Wspaniali ludzie nie, nie powrócą! Nie powrócą o nie! Jednocześnie dziękuję wszystkim osobom, które w tamtych latach były zaangażowane w ich organizację i wykonanie, ze szczególnym uwzględnieniem pomysłodawcy pana Sławomira Sadowskiego. W życiu piękne są tylko chwile i ja to doceniam.

Mariusz K. Matczak, 26.10.2020 r.

Źródła:

Mieszczanie włocławscy okresu staropolskiego. Cz. III Dokument mieszczanina Guniewskiego

Koniec października 1669 roku. Ulicami miasta idzie mężczyzna, trzymający w dłoni starannie złożone w sześcian zawiadomienie, które właśnie otrzymał z sądu. Rozgląda się Mieszkańcy pracowicie podnoszą miasto z ruiny, lecz wokół wszędzie wciąż widać mnóstwo wyrw w jego zabudowaniu. Nie trzeba wiele szukać, by znaleźć nieusunięte jeszcze zgliszcza po starych, drewnianych domach. Niekiedy to, co przetrwało ten brutalny najazd sprzed dwunastu lat, popada w ruinę z powodu porzucenia i zaniedbania. Mimo to mieszczanin idzie krokiem pewnym i śmiało patrzy przed siebie. Nadal są we Włocławku ludzie, którzy chcą normalnie żyć, bogacić się, pielęgnować ducha i cieszyć zmysły sztuką. To, że w tych warunkach funkcjonują jeszcze sądy i magistraty, jest dla nich tego dowodem.

Powyższy obraz zatytułowany jest Zgliszcza – właśnie tyle zostało z Włocławka po szwedzkim potopie. W 1669 roku mieszkańcy miasta musieli niemalże wszystko postawić od nowa. Nie uda im się, aż do II połowy XVIII wieku. Dzieło zostało namalowane przez nieznanego autora prawdopodobnie w czasie II wojny światowej, obecnie stanowi własność Muzeum Narodowego w Warszawie. Źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie.

Skąd się wziął ten pomysł
Kilka miesięcy temu, bazując na zdobytej wiedzy, poszerzyłem swoje zainteresowanie lokalną historią o kolejne stulecia wstecz w stosunku do XVIII wieku. Uświadomiłem sobie wtedy jak mało informacji na temat włocławskich mieszczan okresu I Rzeczpospolitej znajduje się w internecie. Zwłaszcza w tej części, która nie wymaga dużych umiejętności wyszukiwania i można ją znaleźć wpisując odpowiednie hasło w wyszukiwarce. Wyrażając tym swoje zainteresowanie, zacząłem uzupełniać internet o tę wiedzę, przede wszystkim Wikipedię. Zbierając fakty w jednym miejscu i kojarząc je ze sobą, czasem udaje mi się powiedzieć o Włocławku coś nowego. Na fali tego entuzjazmu postanowiłem spróbować odkryć coś na własną rękę.

Przy pierwszym podejściu wyjąłem z Archiwum Diecezjalnego we Włocławku księgę z korespondencją arcybiskupa Macieja Łubieńskiego. Biskupem kujawskim był on w latach 1631-42, ale księga obejmuje znacznie szerszy zakres dat, począwszy od roku 1605 aż do jego śmierci w 1652 roku, wtedy już jako Prymasa Polski. Warto przy tym dodać, że Maciej Łubieński przyjął święcenia kapłańskie dość późno, bo w wieku 30 lat. Interesował się polityką, pełnił funkcję m.in. sekretarza kancelarii królewskiej i senatora rezydenta. Z uwagi prawnicze wykształcenie był ceniony w kręgach władzy i wywierał duży wpływ na życie polityczne Polski, w roku 1648 był nawet interrexem. Ale o tym wszystkim dowiedziałem się dopiero później. Do sięgnięcia właśnie tę księgę zachęciła mnie informacja zawarta w nawiasie po tytule: także mowy, epitafia itp. Szybko policzyłem, że zakres dat obejmował lata, w których zmarli np. Dorota i Wojciech Romatowscy, kolejno w roku 1639 i 1640, tak bardzo zasłużeni dla krajobrazu miasta Włocławka. Po za tym księga była pisana głównie w języku polskim, wierzyłem więc, że uda mi się zgłębić jej treść bez większego wysiłku. Srogo się zawiodłem. XVII-wieczna polszczyzna okazała się być tak odległą od współczesnego języka, że zrozumienie jej było dla mnie trudniejsze niż odczytanie XIX-wiecznej cyrylicy. No i okazało się, że arcybiskup prowadził tę bogatą korespondencję m.in. ze zbuntowanymi mieszczanami Gdańska, przywódcą kozackiego powstania Bohdanem Chmielnickim, habsburskimi cesarzami i książętami i oczywiście królami Polski, zaś wspomniane egzorty wygłaszane były na pogrzebach zmarłych biskupów i prymasów. Słowem – nic ciekawego! Z punktu widzenia historii lokalnej.

Zrażony co do akt biskupich, szukałem w innym zbiorze. W Archiwum Diecezjalnym we Włocławku znajduje się kilkaset, jeśli nie kilka tysięcy dokumentów samoistnych. Nie powiem, żeby to był strzał w dziesiątkę, ale z mojego punktu widzenia było to korzystniejsze niż czytanie biskupiej korespondencji. Jest to moja pierwsza próba pracy z tak starym dokumentem, szukałem więc czegoś na miarę swoich bardzo małych możliwości. Przede wszystkim łatwiej jest rozczytać dokument samoistny niż wyszukiwać czegoś pośród grubego zbioru listów. Nawet jeśli jest on napisany po łacinie, to wcale nie stawia poprzeczki dużo wyżej niż jakby był pisany tą staropolszczyzną.

W praktyce nie wyszło to tak dobrze jak bym chciał. Nie odcyfrowałem stu procent treści wybranego przeze mnie dokumentu, ale udało mi się zrozumieć jego ogólny kontekst. Tak naprawdę nie zawiera on zbyt wiele informacji, o czym napiszę poniżej. Pomimo braku przygotowania, jest rzecz, która może nadać tej pracy jakiejś wartości. Mianowicie wyciągnięty przeze mnie akt – jak mniemam, tak samo jak setki innych wciąż czekających w archiwum na swój czas – zawiera nazwiska kilku włocławskich mieszczan żyjących w XVII wieku. Nie byli oni wymienieni w Monografji Włocławka (Włocławia). Ksiądz Michał Morawski powoływał się w niej na podobne dokumenty, lecz jak mi się zdaje, były one zawarte w grubszym tomie, na przykład w aktach kapitulnych. Nie opracowywał dokumentów samoistnych, bo i zresztą po co miałby to robić. Wszak nie wnoszą one zbyt wiele do stanu wiedzy nt. historii miasta. Niewiele więcej prócz nazwisk – czyli właśnie tego, czego szukałem.

Dokument mieszczanina Kazimierza Guniewskiego, pierwsza strona.

Opis fizyczny i treść dokumentu
Omawiana jednostka archiwalna widnieje w inwentarzu pod nazwą: Dokument mieszczanina Kazimierza Guniewskiego. Jest to akt sądu wójtowsko-ławniczego, o którym pisałem już w II części artykułu. Dokument stanowi niewielki fragment kartki papieru, formatu bliskiego dzisiejszego A4. Najpierw złożono ją w pół, tworząc w ten sposób czterostronny dokument formatu mniejszego niż kartka z zeszytu. Jego treść zapisano na pierwszych dwóch stronach. Następnie kartkę złożono starannie na sześć części, tak że jej treść schowano po zwinięciu, a na grzbiecie pozostał sam adres. Nie ma wątpliwości, że kartę przygotowano do doręczenia adresatowi. Nie wiadomo, czy odbyło się to poprzez pocztę (powstałą już w XVI wieku) czy bezpośrednio w sądzie, po zakończeniu sprawy. Kiedyś mogła istnieć kopia dokumentu złożona w aktach sądu lub innym zbiorze. Ten zaś papier miał stanowić dowód na własność Kazimierza Guniewskiego, tak jak i my przechowujemy dziś rozmaite dokumenty z urzędu. Nie wiem w jaki sposób trafił on do zbiorów Archiwum Diecezjalnego. Bardzo możliwe, że znaleziono go włożonego między strony którejś ze starych ksiąg. Być może Kazimierz Guniewski lub któryś z jego spadkobierców kiedyś faktycznie się tym aktem posłużył, po czym zachowano jako potwierdzenie.

Adres na grzbiecie karty.

Adres kartki zawiera datę spisania dokumentu: 1669 rok. Dokładniejsze datowanie znajduje się w jej treści, mianowicie: sąd zebrał się przed Dniem Świętego Szymona i Judy, blisko końca 1669 roku. Nie musiałem jednak sprawdzać, kiedy wypada wspomnienie tych świętych (a jest to 28 października). Ktoś na marginesie dokumentu dopisał bowiem czerwonym tuszem, że sąd odbył się 25 października.

Na fakt, że jest to dokument sądu wójtowsko-ławniczego, wskazują już jego pierwsze słowa: Iudicium Expositum Bannitum. W dosłownym tłumaczeniu Sąd Prawidłowo Otwarty. Dokładnie o takiej formule otwierania aktów sądowych mówił ksiądz Morawski w swojej Monografji. Następnie zostaje wymieniony skład sądu, który stanowili godni: wójt Jan Lubocki oraz ławnicy Mateusz Chorąży, Jan Adamowski, Franciszek Szymański, Baltazar Kłubski (Kubski) i Adam Shrajski. Później pada orzeczenie sądu. Gdy po raz pierwszy widziałem tę kartkę na oczy, nie wiedziałem jeszcze, że sąd wójtowski nie zajmował się wtedy wyłącznie sprawami karnymi. Dlatego na początku błędnie myślałem, że zawiera on sentencję jakiegoś wyroku. Akt kończy się podpisem urzędnika Radlińskiego, który go spisał.

Skład i data otwarcia sądu wójtowsko-ławniczego w sprawie Kazimierza Guniewskiego.

Adresat dokument, Kazimierz Guniewski wraz z żoną Reginą potwierdzają w nim zapis 6 florenów polskich na rzecz Kapituły Katedralnej we Włocławku. Z początku myślałem, że ów Guniewski musiał tej Kapitule jakoś zawinić. Teraz już wiem, że jest to raczej zapis fundacyjny. Porównując to z zapisami o których mówiłem w II części artykułu, które wynosiły od kilkudziesięciu to kilkuset florenów, jest to suma nader skromna. Wciąż jednak można było za to wyżywić jedną osobę przez półtora roku, kupić od trzech do sześciu par butów albo nabyć konia pociągowego. Z resztą działo się to raptem w 12 lat po grabieży miasta przez szwedów. Ówcześni włocławianie funkcjonowali w mieście, które było doszczętnie zrujnowane, więc pewnie nawet te 6 florenów było wówczas na wagę złota.

Zaraz po wymienieniu nazwiska fundatorów pojawia się formuła, że są oni świadomi konsekwencji i w zdrowiu. Wcześniej ta troska o zdrowie domniemanego dłużnika wydała mi się niedorzeczna, ale w kontekście darowizny ma to sens, jako swego rodzaju zabezpieczenie dla sądu. W zapisie pada nazwisko Alberta Kowala, wikariusza Kapituły Katedralnej. Zrozumienie jego roli z samej treści orzeczenia sprawiało mi spore trudności. Porównując ten dokument z tymi, które opisał ks. Morawski, doszedłem do wniosku, że Albert Kowal musiał być nie tyle beneficjentem fundacji, co osobą rozporządzającą legatem. Konsekwentnie do tytułu wpisu, jako duchownym nie będę się nim dalej zajmował.

Wejście główne Pałacu Biskupiego we Włocławku, który jest także siedzibą Kapituły Katedralnej. Zdj. aut. Visitors101 z 13 września 2019 r., źródło: WikiMedia Commons.

Na koniec zrozumiałem jeszcze z tego informację, że państwo Guniewscy nie przekazali owych sześciu florenów od razu, lecz zobowiązali się je posłać bodajże przez pierwszego posłannika. Jeśli akt zawierał jakiś termin graniczny, to go nie rozczytałem. Sama treść uchwały nie jest zatem szczególnie sensacyjna. Poniżej zajmę się próbą analizy, kim byli mieszczanie biorący udział w tym sądzie, w tak szczególnym okresie historii tego miasta – między Potopem Szwedzkim a wielką epidemią.

Guniewscy
Dokument niewiele mówi o tym, kim owi Guniewscy byli. Stosuje się wobec nich tytuł famatus/famata, czyli w języku polskim: sławetny/sławetna. Tytuł ten rezerwowano właśnie dla mieszczan, względnie dla zamożnych rzemieślników wiejskich takich jak młynarze. Więcej na ten temat można przeczytać w różnego rodzaju źródłach internetowych, jak np. forum Polskiego Towarzystwa Genealogicznego czy w artykule na stronie Śląskiego Towarzystwa Genealogicznego we Wrocławiu, do których link podaję poniżej. Do takich samych wniosków doszedł archiwista, który w tytule jednostki archiwalnej nazywa Kazimierza Guniewskiego właśnie mieszczaninem.

Przed Sądem Prawidłowo Otwartym stawiają się sławetni Kazimierz i Regina Guniewscy.

Współcześnie nazwisko Guniewski jest bardzo rzadko spotykane. Według danych bazy PESEL w formie męskiej nosi je dziś (stan na 22 stycznia 2020 roku) raptem 17 osób, a w formie żeńskiej 11 osób. W źródłach internetowych nie ma ani jednej wzmianki o tym nazwisku w kontekście wyrazu „Włocławek” lub „Włocławku”. Ten artykuł będzie taką pierwszą. W całości bazy danych Geneteki zindeksowano tylko 3 metryki osób o tym nazwisku w jego męskiej formie, w tym ani jednej z województwa kujawsko-pomorskiego. Jedna z nich, z terenu Mazowsza, pochodzi jeszcze z XVIII wieku.

Wydaje mi się, że istnieje duża szansa, że osób o nazwisku Guniewski jest tak mało, gdyż kolejne pokolenia rodu zmieniały jego pisownię. Może nawet sam Kazimierz i Regina przy innych okazjach pisali się inaczej. Nikt w Polsce nie nosi nazwiska Gumiewski, chociaż pojawia się ono np. dwa razy w bazie danych geneteka i 5 razy w wyszukiwarce Google. O wiele więcej osób nazywa się: Gumiński. Konkretnie jest to dziś 1440 osób o tym nazwisku w formie męskiej i 1039 w formie żeńskiej, nie licząc dwóch kobiet używającej nazwiska w formie męskiej i kolejnych pięciu noszących podwójne nazwisko.

To wszystko są tylko hipotezy, bo może Kazimierz i Regina naprawdę nosili bardzo rzadkie nazwisko i nazywali się po prostu Guniewscy. Jeśli jednak mój wywód, że mogli używać nazwiska w innej formie jest słuszny, a najbliższą taką byłoby Gumiński – to proszę zauważyć, że te nazwisko padło już w tabeli w II części wpisu. W 1665 roku niejaki Andrzej Gumiński, burmistrz (prokonsul) Włocławka otrzymał od biskupa Kazimierza Floriana Czartoryskiego przywilej na kamienicę we Włocławku, pozostawioną bez spadkobiercy po śmierci bezpotomnego Jana Piaseckiego. Myślę, że widać tu dużo poszlak, które wskazywałyby na domniemane pokrewieństwo tych dwóch postaci. O ile nie są to nawet te same osoby pod dwoma różnymi imionami. Przede wszystkim jest to czas, w którym występują na kartach historii. Jak pisałem już o tym na wstępie I części artykułu, po potopie szwedzkim we Włocławku zostało raptem tysiąc osób. A ilu z nich było jeszcze stać na to, by dokonać nawet skromnej fundacji na rzecz Kapituły? Może właśnie tylko rodzinę burmistrza. Zapisy na rzecz instytucji kościelnej robiono często po to, by zyskać poszanowanie w oczach współobywateli. Takie mogło być przydatne dla kogoś angażującego się w politykę lokalną.

Gumińscy czy Guniewscy, wydali się nie ostać tu po najeździe moskali i epidemii na początku XVIII wieku. Nie ma też osób o tym ani podobnym nazwisku w indeksie urodzeń parafii św. Jana Chrzciciela z lat 1758-1776 ani w Rozporządzeniu Komisji Dobrego Porządku z 1787 roku. W tym drugim znajduje się osoba o nazwisku Gomlicki, które wydaje się być jednak zbyt odległe od poszukiwanego Guniewskiego.

Jan Lubocki – wójt i organista
Znając kontekst pisma, wiedziałem już, że tytuł advocati należy tłumaczyć nie jako adwokat lecz wójt. Ówczesny wójt włocławski Jan Lubocki nie pojawia się w monografii miasta z 1933 roku, wymieniają go jednak dwie inne publikacje. Pierwsza z nich to Słownik muzyków polskich. Tom 2 autorstwa Józefa Chomińskiego z 1964 roku, druga zaś to tom 158 niemieckojęzycznego Index bio-bibliographicus notorum hominium z 2009 roku. Nie ma wątpliwości, że chodzi w nich o tę samą osobą, bo Jan Lubocki jest w niej wymieniany wprost jako mieszkaniec Włocławka. Od 1660 do swojej śmierci w 1684 roku był organistą katedralnym we Włocławku. Nie mogę sobie przypisać odkrycia tożsamości tej osoby, ale być może udało mi się odkryć, że prócz tych zasług był on jeszcze wójtem.

Współczesne organy w Bazylice Katedralnej we Włocławku zbudowała w 1893 roku firma Jana Szpigla z Rychtala na Śląsku. Zastąpiły one instrument zbudowany przez Mateusza Brandtnera z Torunia, ufundowany w 1692 roku przez biskupa Madalińskiego. Wójt Jan Lubocki grywał zatem na jeszcze dawniejszych organach, zakupionych pod koniec XVI wieku przez biskupa Hieronima Rozdrażewskiego. Źródło: Portal wesele.com.pl

Nazwisko Lubocki nie pojawia się w źródłach XVIII-wiecznych nt Włocławka, choć co ciekawa osoba o tym nazwisku rodzi się tu w roku 1815. Nie mniej należy uznać, że i tej rodziny zabrakło we Włocławku wraz z początkiem XVIII wieku.

Kto Chorążym był?
Jednym z ławników sądu jest Mateusz Chorąży. Gdy pierwszy raz czytałem ten dokument, nie wiedziałem w jaki sposób rozumieć ten zapis. Czy ów Mateusz był tytułowany stopniem wojskowym, czy naprawdę tak się nazywał? Dopiero po zbudowaniu tabeli z danymi nt. mieszczan włocławskich u ks. Morawskiego przestałem mieć wątpliwości. Ciekawe, czy autor Monografji miał podobne rozterki, gdy wymieniał w dokumencie z 1683 roku niejakiego Macieja Chorążego, który poczynił zapisy na rzecz ołtarza św. Mikołaja w Kościele św. Jana Chrzciciela we Włocławku. Skoro Chorążych było więcej, to zakładam, że oczywiście nie byli oni z zawodu chorążymi. Nie znam genezy tego nazwiska, może faktycznie jakiś ich przodek służył w wojsku. Istnieją poszlaki mówiące, że te Maciej Chorąży u ks. Morawskiego i Mateusz Chorąży z dokumentu Kazimierza Guniewskiego to jedna i ta sama osoba. W przeciwnym razie musieliby być jednak bardzo bliską rodziną.

Rozporządzenie Komisji Dobrego Porządku wspomina dawną fundację Chorążego na rzecz ołtarza św. Mikołaja w Kościele św. Jana. Robi to w kontekście sporu między cechem piekarzy a altarystą ołtarza św. Mikołaja o pewien plac we Włocławku. Dodaje się przy tym szczegóły, które nie padły u ks. Morawskiego, pozwolę sobie jednak się nie zagłębiać w zawiłości tego sporu. Nie mniej komisja nazywa Chorążego nie Maciejem, jak to ma miejscu u ks. Morawskiego, lecz Mateuszem. To umacnia tezę, że ci dwaj Chorąży to jednak jedna i ta sama osoba.

Ołtarz św. Mikołaja wraz z portretem świętego w Kościele św. Jana Chrzciciela we Włocławku. Jego darczyńcą był jeden lub dwóch Chorążych. Zdj. aut. użytkownika tarep, źródło: Polska Niezwykła.

Podobnie jak w przypadku Guniewskich vel Gumińskich, nie są oni wymieniani w indeksie urodzeń parafii włocławskiej z lat 1758-1776. W bazie genetyki znajduje się sporo metryk osób o tym nazwisku. Kilkadziesiąt z nich pochodzi sprzed 1800 roku, z czego 34 z województwa kujawsko-pomorskiego. Chorążowie nie ostali się w samym Włocławku, ale ich krewni lub potomkowie mogli mieszkać gdzieś blisko.

Jan Adamowski – ławnik i aptekarz
Prawdopodobnie ten sam Jan Adamowski na którego ślad natrafiłem, został opisany w III tomie Włocławskiego Słownika Biograficznego. Z uwagi na brak możliwości skorzystania z czytelni Miejskiej Biblioteki Publicznej, nie jestem w stanie w tej chwili przytoczyć szczegółów tego biogramu. Z tego co mogę zobaczyć w internecie widzę, że był on aptekarzem i radnym, zmarłym po 1670 roku. Jest to zatem bezsprzecznie ta sama osoba. Być może kiedyś uda mi się o niej opowiedzieć coś więcej, np. na łamach artykułu na Wikipedii opartego właśnie o ten biogram.

Rekonstrukcja wnętrza dawnej apteki w Muzeum Ziemi Bieckiej. Na wystawie pt. Tradycje aptekarskie Biecza można zobaczyć surowce, przyrządy i księgi aptekarskie począwszy od XVI wieku. Źródło: Muzeum Ziemi Bieskiej.

Nie znalazłem natomiast żadnych śladów związków rodziny Adamowskich z Włocławkiem po 1708 roku. Oczywiście osoby o tego typu odimiennym nazwisku pojawiają się wśród metryk ze wszystkich wieków, w tym także z Kujaw, choć nie z samego Włocławka. Do stolicy regionu nazwisko te powróciło dopiero w XX wieku.

Szymański
W podobnym czasie co ławnik Franciszek Szymański żył we włocławku kanonik o tym samym nazwisku, ksiądz Hieronim. W 1645 roku zapisał on na rzecz szpitala parafii św. Jana pół włoki pola „ciągnącego się od Wisły i od błot Królewskich do t. zw. Żelaznego Rowu, granicząc z gruntami należącymi do szpitala katedralnego”. Zaryzykowałbym podejrzenie o pokrewieństwo między Hieronimem a Franciszkiem, niekoniecznie w tej samej linii. Nie jest to jednak pewne. Na 4 tysiące mieszkańców miasta przed potopem, mogło się zdarzyć, że żyły tu dwie rodziny o takim samym, wszak bardzo popularnym nazwisku. Trzeba wziąć pod uwagę, że tutejsi księża z reguły pochodzili (i jest to praktykowane do dziś) spoza miasta.

Nazwisko Szymańskiego pojawia się zarówno pośród osób urodzonych we włocławskiej parafii w latach 1758-1776 jak i w Rozporządzeniu Komisji Dobrego Porządku z 1787 roku. Rzecz w tym, że jest to na tyle popularne nazwisko, że nijak to nie dowodzi pokrewieństwa między Szymańskimi mieszkającymi tu przed potopem a rodziną mieszkającą tu już w ramach nowej społeczności od XVIII wieku.

Kulobski
Nazwiska dwóch pozostałych ławników sprawiają trudności w ich rozczytaniu. Ławnik wymieniony jako ostatni, literalnie zapisany jest jako Baltazar Kulobski. Takie nazwisko wydaje się nie istnieć, nie funkcjonuje w ogóle w przestrzeni internetowej, nie ma osób o tym nazwisku w bazie danych PESEL, nie zindeksowano pod nim ani jednej metryki w całej bazie danych Geneteka. Brzmienie tego nazwiska musiało być zatem inne niż je zapisano w dokumencie mieszczanina Guniewskiego. Być może autor pisma, nie chcąc używać polskiej litery w łacińskim dokumencie, dokonał transkrypcji litery „ł” na „ul”. Oznaczałoby to, że ławnik Baltazar przedstawiał się tak naprawdę jako pan Kłobski.

Na Kujawach istotnie żyła bardzo stara rodzina o tym nazwisku, które wywodziła od miejscowości Kłóbka. Jak czytamy w opisie „Szlaku Fryderyka Chopina” na portalu Kujawsko-Pomorskiej Organizacji Turystycznej, było ono notowane już od 1. połowy XV wieku. Zapisywano je także w formie Kłóbski. Według opracowania pt. Rozmieszczenie własności ziemskiej na Kujawach w II połowie XVI wieku aut. p. Zenona Guldona z 1964 roku, członkowie rodu byli wówczas właścicielami trzech miejscowości na Kujawach: Słomkowa, Lutoborzu i samej Kłóbki. Uwiarygadnia to pogląd, że włocławski ławnik Baltazar Kłubski mógł być potomkiem tego, jak się wydaje, dosyć znaczącego niegdyś rodu.

Kłóbka, być może gniazdo rodowe ławnika Baltazara Kulobskiego vel Kłobskiego. Zdj. aut Semu z 2007 r., źródło: WikiMedia Commons.

Począwszy od XVIII wieku nazwisko Kłubski (Kłóbski) nie występuje we Włocławku, na całych Kujawach pojawia się sporadycznie. W 2002 roku na 20 osób o tym nazwisku (zarówno w formie męskiej jak i żeńskiej), ani jedna nie mieszkała w województwie kujawsko-pomorskim. Te same nazwisko pisane przez ‘ó’ w ogóle dziś w Polsce nie występuje.

Drugim wariantem nazwiska ławnika Baltazara, który można uznać za prawdopodobny jest: Kubski. W mojej ocenie jest ono zdecydowanie mniej wiarygodne niż te w formie Kłubski. Można się w nim też doszukiwać nadmiernego uproszczenia tego pierwszego. Warto zwrócić uwagę na fakt, że państwo Kubscy mieszkali we Włocławku w XVIII wieku, co potwierdzają indeksy urodzeń fary za lat 1758-1776.

Shrajski
W przypadku danych ławnika imieniem Adam, jestem bezradny. Nie mam żadnych kwalifikacji w kierunku odczytywania i tłumaczenia tego typu pism, nawet nie wiem do końca, czy ten dokument jest zapisany szwabachą, frakturą czy jakimś innym krojem pisma. Nie chcę też dla własnej satysfakcji męczyć o jego odczytanie kogoś z moich mądrzejszych znajomych. Ja odczytuję je jako: Shrajski. Nawet jeśli bym je transliterował jako: Szrajski, to jedno jak i drugie nie mówi absolutnie nic. Nie pada ono w ogóle w przestrzeni internetowej, w żadnym ze źródeł, nie kojarzy mi się też ono z żadnym innym. Nie będę udawał, że jestem w stanie je jakkolwiek objaśnić i póki co pozostawię je bez żadnego komentarza. Być może kiedyś, na przykład po konsultacji z kimś mądrzejszym, uda mi się rozwikłać zagadkę nazwiska ławnika Adama i wtedy uzupełnię ten artykuł o odpowiedni suplement.

To, co nie udało się mi, być może udało się Pani Grażynie Ode-Zwolińskiej. Rozczytuje ona newralgiczne dla mnie nazwisko jako Strzycki. Regionalistka identyfikuje tę osobę jako Adama Strzyskiego, ławnika z Monografji ks. Morawskiego. Gratuluję Pani Ode-Zwolińskiej dobrego oka i dziękuję za pomoc.

Movo Dzidowski
Oprócz Kazimierza i Reginy Guniewskich, księdza Kowala z Kapituły Katedralnej oraz wójta z ławnikami, w dokumencie podpisane są jeszcze trzy osoby. Pod adresem na grzbiecie karty widnieje podpis dwóch osób nazwiskiem Dzidowski i Czechowski. Jestem ostrożny w osądzaniu co ten podpis oznacza. Zaczyna się od wyrazu „movo”, który według słownika dostępnego na portalu Polskiego Towarzystwa Genealogicznego może oznaczać: „zwijał”. Odnosiłoby się to więc do samej kartki. Skoro pierwszy z nich jest osobą, która kartę „zwijała”, to druga może być osobą, która ją nadała lub dostarczyła do Kazimierza Guniewskiego, czyli posłańcem.

Państwa Dzidowskich jest w Polsce niewielu. Dziś nazywa się tak 262 Polaków i 207 Polek. Nie mieszkają już oni we Włocławku, a na całych Kujawach żyje dziś raptem czternaście osób o tym nazwisku, wszyscy w Toruniu. Nie znajduję śladu tej rodziny w żadnym innym źródle prócz samego dokumentu mieszczanina Guniewskiego. W bazie danych bazy Geneteka znajdują się cztery indeksy metryk osób o tym nazwisku – jedna metryka ślubu z 1680 roku z Kowala oraz dwie metryki urodzeń, kolejno z 1681 roku z Kowala, 1685 roku z Bydgoszczy i 1770 roku z Wtelna. Być może jest to jakiś trop, że Dzidowscy rychło opuścili Włocławek i zamieszkali chociażby w pobliskim Kowalu, który po potopie szwedzkim mógł być nawet większy liczebnie niż sama stolica Kujaw.

Czechowski
Nazwisko Czechowski oraz pokrewne mu Czechowicz występuje licznie w źródłach XVIII-wiecznych na temat Włocławka. Rodzina ta odegrała pewną rolę w reorganizacji miasta przez Komisję Dobrego Porządku, gdyż niejaki Józef Czechowicz, członek Bractwa Strzeleckiego, został wówczas członkiem Rady Miasta. Miał on we Włocławku całą murowaną kamienicę, a także kilka placów i ogrodów. Dokument Komisji wymienia także innego członka rodu, stolarza imieniem Wawrzyniec. Jest to informacja o tyle cenna, że nazwisko te wcale nie jest tak bardzo popularne. W formie męskiej nosi je dziś w Polsce ponad 5300 osób, nie licząc kilkunastu kolejnych z podwójnym nazwiskiem. W formie żeńskiej jest to niecałe 3900 osób oraz kilkadziesiąt z nazwiskiem podwójnym. Według danych z 2002 roku, było to 1446 najbardziej popularne nazwisko (w formie męskiej) w Polsce. W samym Włocławku nosiło je wówczas 6 osób, którzy mogą być potomkami tej samej rodziny. Kilka osób o tym nazwisku jest też pochowanych na naszym cmentarzu. Z drugiej strony, o ile Czechowscy pojawiają się we Włocławku wśród metryk XVIII-wiecznych, to zabrakło ich w księgach z XIX wieku. O ile baza danych Geneteki może być pod tym względem wybiórcza, to przegląd kolejnych indeksów urodzeń od roku 1808 aż do 1873 potwierdza, że od 1810 roku we Włocławku nie urodził się nikt o tym ani nawet zbliżonym nazwisku. Zawsze mogło się przydarzyć, że któregoś Czechowskiego zapisano jako Czachowskiego, ale i tego nazwiska brakuje w ww. źródłach.

Jest to więc bardzo ciekawa sytuacja. Wydaje się, że rodzina Czechowskich vel Czechowiczów mogła przetrwać we Włocławku wielkie spustoszenia, jakiego dokonali tu Szwedzi, Moskale i zaraza, a odeszli stąd w I połowie XIX wieku, kiedy miasto wkraczało właśnie w przemysłową erę swojego rozwoju. Kilku żyjących dziś we Włocławku Czechowskich, a także tych paru pochowanych tu między 1963 a 2018 rokiem, mimo wszystko nie są potomkami ludzi, którzy mieszkaliby tu nieprzerwanie przynajmniej od II połowy XVII wieku. Choć genealogiczne mogą się oni od nich wywodzić. Jeśli XVIII-wieczni Czechowicze naprawdę są potomkami kilku, lub chociaż tego jednego Czechowskiego z dokumentu mieszczanina Guniewskiego, to warto by prześledzić dokładnie ich genealogię. Ród ten wygasł we Włocławku po mieczu, ale jest wysoce prawdopodobnym, że ostał się tu po kądzieli. Jest to poszlaka bardzo obiecująca.

Radliński
Autorem dokumentu mieszczanina Guniewskiego jest Albertus Radliński, podpisany jako włocławski advocatalibus i jednocześnie świadek sądowy. Advocatalibus raczej nie oznacza w tym kontekście wójta – zresztą wiemy już, że był nim organista katedralny Jan Lubocki. Skoro Radliński poświadczał swoim podpisem dokumenty urzędowe, to być może pełnił funkcję bliską dzisiejszemu notariuszowi. Może był on właśnie tym pisarzem miejskim, o którym wspomniałem w II części wpisu, że wójt miał go do pomocy. Łacińskie imię Albertus pochodzi od imienia Adalbert, które na język polski było z kolei tłumaczone jako Wojciech. Nie jestem pewien, czy świadek Radliński uważał się raczej za Alberta czy Wojciecha.

Podpis Albertusa Radlińskiego na dokumencie mieszczanina Kazimierza Guniewskiego.

Z tymi Radlińskimi to jest tak, że oni zawsze bardzo łatwo mogą się przedzierzgnąć w Redlińskich, względnie w Rydlińskich. W XVIII wieku nie notuje się nazwiska Radliński i jego wariantów w żadnych znanych mi źródłach dot. Włocławka. Według indeksów Geneteki, nazwisko w każdej z tych form pojawia się na Kujawach. Rydlińscy vel Redlińscy byli związani również z Włocławkiem. Ci Redlińscy pochodzili jednak nie bezpośrednio z Włocławka, ale z terenów po drugiej stronie Wisły, które dzisiaj stanowią dzielnicę Zawiśle. Do Włocławka przybyli w połowie XIX wieku. Historię tej rodziny poznałem już wcześniej, protoplasta włocławskiej gałęzi rodu Ignacy Jakób Redliński jest bohaterem jednego z moich biogramów na portalu Ogrody Wspomnień. Potomkowie tej rodziny żyją we Włocławku do dziś, jednak także i w tym przypadku nie można o nich powiedzieć, by ich przodkowie mieszkali tu nieprzerwanie od XVII wieku.

Bez zakończenia
W tym miejscu powinno zawierać się jakieś podsumowanie informacji zawartych w całym artykule. Tymczasem nie mam nic do powiedzenia. Prace takie jak ta są jedynie etapem na drodze do lepszego poznania dawnej społeczności włocławskiej. Chcę wyłowić z tej przeszłości konkretne postaci, na które będziemy mogli wspomnieć widząc ich dziedzictwo. Żeby w naszej wyobraźni odkrywały się zapomniane wydarzenia, budowle i instytucje. Moją wściekłą ambicją jako genealoga jest, by chociaż raz przebić się przez ten mur dzielący księgi metrykalne zachowane we Włocławku od XVIII wieku z tym, co było przedtem. Niektóre z zebranych powyżej poszlak wydają się być bardzo obiecujące, inne są raczej ślepym zaułkiem. Myślę, że daje to dość nadziei na to, by próbować dalej. Na pewno warto by stworzyć indeks osób pochowanych przy Kościele Wszystkich Świętych oraz dokładnie przyjrzeć się społeczeństwu Włocławka w XVIII wieku. Wreszcie warto też rozczytać kolejne dokumenty takie jak ten.

Mariusz K. Matczak, 25.08.2020 r.
(Treść poszerzona w dn. 26.10.2020 r.).

Źródła:
* Dokument mieszczanina Kazimierza Guniewskiego, Sygn. 601487 [w:] Dokumenty samoistne, Sygn. 260. Kopia użytkowa sygn. 81234. Miejsce Przechowywania: Archiwum Diecezjalne we Włocławku.
* ks. Michał Morawski, Monografja Włocławka: (Włocławia), 1933 r.
* ks. Stanisław Chodyński, Rozporządzenie Komisji Dobrego Porządku w mieście Włocławku roku 1787 uczynione, 1913 r.
* Adamowski Jan [w:] Włocławski Słownik Biograficzny, Tom III, 2006 r. (fragment na portalu Książki Google).
* Józef Chomiński, Słownik muzyków polskich. Tom 2, 1964 r.
* Index bio-bibliographicus notorum hominium. Tom 158, 2009 r.
* Zenon Guldon, Rozmieszczenie własności ziemskiej na Kujawach w II połowie XVI w., 1964 r.
* Andrzej Hermann, Szlak Fryderyka Chopina Kłóbka na portalu Kujawsko-Pomorskiej Organizacji Turystycznej.
* Cezary Łukomski, Brudnopis Genealogia Łukomskich na portalu Genealogia rodziny Machciński – Wasiak.
* Barbara Lendzion, Indeks urodzeń parafii Włocławek za lata 1758-1776, wersja z 11.03.2018 r. na portalu rodziny Szpejankowskich i Szpejenkowskich.
* Michał Golubiński, Rafał Skórczyński, Iwona Wojtecka i mglinkow, Indeksy urodzeń parafii Włocławek z lat 1808-10, 1810-14, 1814-17, 1826-30, 1831-44, 1845-50, 1851-56, 1857-66, 1867, 1868-71 i 1872-73 na portalu rodziny Szpejankowskich i Szpejenkowskich.
* Wykaz nazwisk męskich występujących w rejestrze PESEL z uwzględnieniem nazwisk osób zmarłych, stan na 2020-01-22, portal Otwarte Dane.
* Wykaz nazwisk żeńskich występujących w rejestrze PESEL z uwzględnieniem nazwisk osób zmarłych, stan na 2020-01-22, portal Otwarte Dane.
* Rozkład występowania nazwisk w powiatach, opracowany na podst. publikacji Słownik nazwisk używanych w Polsce na początku XXI wieku opartej na bazie PESEL z 2002 r. aut. Kazimierza Rymuta. Opracowane przez Zbigniewa Bronka z Agencji Informatycznej, dostęp na portalu Komendy Powiatowej Państwowej Straży Pożarnej w Pszczynie.
* Geneteka. Baza Polskiego Towarzystwa Genealogicznego.
* Cmentarze Komunalne we Włocławku, wyszukiwarka Grobonet 2.5.
* Katalog na stronie Archiwum Diecezjalnego we Włocławku.
* Słownik genealogiczny łacińsko-polski na portalu Polskiego Towarzystwa Genealogicznego.
* Kazimierz Cieplik, Status społeczny w księgach metrykalnych na portalu Śląskiego Towarzystwa Genealogicznego we Wrocławiu.
* Dyskusja pt. Tłumaczenia – łacina – Famatus na forum Polskiego Towarzystwa Genealogicznego.
* Kamil Janicki, Na ile zajęcy było stać golibrodę? Ceny i pensje w renesansowej Polsce, artykuł opublikowany 13.09.2014 r. na portalu CiekawostkiHistoryczne.pl.
* Uwagi i wskazówki p. Grażyny Ode-Zwolińskiej.
* Źródła grafik podano w opisach.